Zamarłam. Stałam w pięknej, ciemnej sali, nie wiedząc czy bardziej zadziwia mnie wnętrze, czy to co znajdowało się na jego środku. Pomieszczenie było właściwie puste i zarazem mroczne. Złote sztukaterie odznaczały się na ciemnych ścianach. Czarna jak noc posadzka odbijała zwisające z sufitu żyrandole. Pozostawały one jednak wyłączone, przez co w pokoju panował mrok. Przez pojedyncze bowiem okna, w odróżnieniu do reszty pałacu, nie wlewało się wiele światła. Całe te pomieszczenie zdawało się różnic od wszelkich w tym budynku. Zarówno pod względem stylu, czy kolorystyki, jak i ogarniające je energii.
-Podobno nie grasz, Wasza Wysokość - szepnęłam, spoglądając na monarchę.
Mężczyzna nie odpowiedział. Ruszył po ciemnej posadzce, do stojącego pośrodku fortepianu. Instrument był przepiękny. Czarne drewno, błyszczało, niemal wtapiając w ciemne ściany. Srebrne logo zalśniło delikatnie, w momencie, kiedy Dominat podniósł przykrywająca klawisze klapę.
-Bo nie gram - odparł bez cienia uśmiechu. - Ale obiecałem, że to usłyszysz.
Wiedziałam, że monarcha nienawidził lekcji gry, do których go zmuszano. Dlatego, by zrobić matce na złość, wzbraniał się się przed muzyką. Jednakże, kiedy stanął przed instrumencie nie sprawiał wrażenia, kogoś kto nie ma pojęcia co robić.
-Chodzi o tamtą piosenkę - szepnęłam, przypominając sobie noszącą w kieszeni kartkę.
Monarcha kiwnął głową. W mroku jego orzechowe lśniły groźnie. Z trudem patrzyłam w nie, utrzymując normalny oddech.
-Kto jest jej autorem? - dociekłam.
Mężczyzna wyciągnął dłoń, każąc mi się zbliżyć. Podeszłam ostrożnie do instrumentu, przyglądając się pięknemu wykończeniu. Mocniej przycisnęłam rękę do piersi, bojąc się dotknąć fortepianu.
-Zależy, co rozumiesz przez słowo „autor"? - monarcha usiadł, na ustawionej przy instrumencie, ławie. Przesunął się na jej brzeg, samemu sadzając mnie obok siebie.
-Kto ją napisał? - zapytałam niepewnie.
Orzechowe oczy prześliznęły się po własnych rękach.
-Mój ojciec - odparł, zatrzymując moje serce.
Popatrzyłam na monarchę, w momencie kiedy jego dłonie przesunęły po klawiszach. Fortepian wydał piękny, melodyjny dźwięk, który trafił nie tyle w moje uszy, co duszę. Zadrżałam delikatnie, śledząc wzrokiem palce mężczyzny.
Te były długie i sprawne. Wiele razy zachwycałam się delikatnością i czułością, z którą mężczyzna mnie dotykał. Jednak w ten sam sposób traktował instrument. Uderzał w kolejne klawisze z niezwykłą pewnością, ale i wyczuciem. Przypomniał siebie podczas tańca. Tyle, że zamiast kolejnych kroków, wydobywał nuty, które odbijały się od ciemnych ścian tworząc przepiękną całość.
Przekrzywiłam głowę, nie mogą oprzeć się wrażeniu, że moje serce pragnie wyskoczyć z mojej piersi. Oddech stał się szybki i niespokojny, a ja miałam wrażenie jakbym oglądała przedstawienie, a nie słuchała muzyki. Moje ciało wypełniły setki emocji. Gwałtownych, ambiwalentnych uczuć, zalewających mnie jak wielka fala.
Monarcha popatrzył na mnie. Nie grał z nut. Nie potrzebował ich. Miałam wrażenie jakby dźwięk płynął prosto z jego serca. Jakby cały pokój podlegał jemu. Mógł wypełnić go czym chciał. Mógł sprawić, że potrafiłeś myśleć tylko o nim i o niezwykle pięknej choć smutnej melodii. Dominat nie śpiewał. Po prostu grał, sprawiając, że słowa same wypełniły moją głowę.
Nie mogłam jednak oderwać wzroku od mężczyzny. Jego pełne gracji ruchy, skupiona twarz i lekkość z jaką uwalniał melodie. Doskonale rozumiał instrument, a instrument jego. To, jak unosił nadgarstki, z jaka pewnością i delikatnością odtwarzał kolejne nuty, było hipnotyzujące. Zdawało mi się, że nie mam prawa go takiego widzieć. Że nikt nie ma prawa widzieć, jak przepięknie, a zarazem nierealnie wygląda podczas gry.