Kiedy jako dziecko, miewałam koszmary, zwykle chowałam się w sypialni rodziców. Ściągałam z łóżka całą pościel, którą otulałam się tworząc kokon. Wymykałam się na korytarz i wyobrażając sobie, że zwinięta pościel tworzy zbroję. Bezpieczną barierę, oddzielającą mnie od złych mocy, potworów i ciemności. A później stawałam na palcach. Naciskałam na klamkę i wchodziłam do innego świata. Do bezpiecznej oazy. Wczołgiwałam się do łóżka mamy i taty, którzy w tamtym momencie byli strażnikami. Mieli bronić mnie przed złem, przed strachem, przed całym mrokiem nocy.
Ja jednak nie należałam do socjety. Mieszkałam w małym domu. I przede wszystkim byłam Uległą.
Monarcha nie był zwykłym dzieckiem. Mieszkał w wielkim pałacu, a jego sypialnie od rodziców oddzielał nie korytarz, a ich dziesiątki. I przede wszystkim był Dominatem, który urodził się po to, by zostać królem. To wbijano mu do głowy od samego początku. To z tą myślą pozostawał każdej nocy, samotnie mierząc się z koszmarami. Pomimo strażników i ochrony, która pilnowała go na każdym kroku, nikt nie pomógł mu w tej walce.
-Moje dawne sypialnie znajdowały się niedaleko twoich - poinformował mężczyzna, wchodząc na marmurowe stopnie. - Przyjście tutaj zajmowało mi sporo czasu.
Mimo, że w pałacu nigdy nie panowała całkowita ciemność, korytarze w nocy były słabiej oświetlone. Wiszące na ścianach obrazy tonęły w cieniu naszych sylwetek. Rzucające nikłą poświatę kinkiety, nadawały atmosfery niepokoju, w którym tonęły jasne ornamenty i posadzka. Nie poznawałam miejsca, w którym się znaleźliście. Wiedziałam jednak, że ta część pałacu nie była raczej przeznaczona dla błądzący po nocach królewiczów.
-Nie bałeś się? - zapytałam, ruszając za mężczyzną po schodach. - Chodzić sam? W ciemności?
Monarcha uśmiechnął się słabo, co jak zwykle spowodowało falę przeszywającego mnie ciepła. Uwielbiałam, gdy to robił. Uwielbiałam ten jeden wyraz, który zmieniał całą jego twarz. Jeden, szczery wyraz, który był zarezerwowany tylko dla mnie.
-Uwierz mi - mruknął Dominat i pchnął drzwi, które przed nami wyrosły. - Tam nie jest ciemno.
Zrozumiałam, w momencie, w którym to ujrzałam. Pozbawione okien jasne ściany i gładka lekko chropowata podłoga, jednoznacznie wskazywały na charakter wielkiego pomieszczenia. Byliśmy w podziemiach. W niczym nie przypominały one jednak piwnicy. Ani tej Rogera, ani żadnej innej, w której byłam.
Miejsce nie było przeznaczone do trzymania narzędzi ogrodników, sprzętu do sprzątania, czy zapomnianych krzeseł. To nie był schowek. To był garaż.
Nad naszymi głowami lśniły miliony lamp. Naszpikowany ledami wysoki, matowy sufit oświetlał stojące wokół nas pojazdy. Nie były to jednak zwykłe samochody. Nie były to nawet limuzyny, którymi wożono mnie i monarchę. Większość z nich znaleźć można było w magazynach motoryzacyjnych. Ich widok skupionych w jednym miejscu z powodzeniem mógł przyprawić o zachwyt fana sportowych i drogich samochód.
-Ukrywałeś się tutaj? - wydusiłam, spoglądając na auta.
Monarcha pokręciła głową. Splótł nasze palce i pociągnął przez morze pojazdów.
-Nie chowałem się - odparł, przesuwając dłonią po nieboskłonie. - To żadna przyjemność siedzieć w garażu.
Obróciłam się, przyglądając metalicznym lakierom. Wiedziałam, że monarcha kochał kosmos. Od dziecka uwielbiał przyglądać się galaktykom, kometą i nocnemu niebu. Nie rozumiałam, dlaczego przychodził w miejsce tak odległe od tego widoku.
-Więc dlaczego? Chodzi o ciszę? - dociekłam.
-Nie - zaprzeczył, zatrzymując przy jednym z samochodów. - Nie chodziło o schowanie się. Chodziło o oczyszczenie myśli. Oderwanie od koszmarów. Zapomnienie o nich.