- Dlaczego to zrobiłeś, Wasza Wysokość?
Monarcha zamknął drzwi od swoich komnat. Główny salon oświetlony był tylko przez pojedyncze kinkiety. W przyjemnym mroku, widać było rozciągające się za oknami niebo. Tysiące gwiazd nad nami lśniło, a księżyc przypominał srebrny, wygięty drucik.
To była piękna noc. Żadne z nas nie zwróciło na nią jednak uwagi.
-Miałaś racje, Heide - monarcha odszedł od drzwi. - Ta gra, by cię zniszczyła. Ona zniszczyłaby nas.
Spojrzałam na niego. Na orzechowe tęczówki. Na usta, których smak, wciąż czułam na własnych.
-A jej brak? - warknęłam, kręcąc głową. - Jutro zjazd Ligi! Arystokracja zna prawdę! Pozna ją również Liga! Dlaczego zrobiłeś to w takim momencie?
-Przez to, co mi wczoraj powiedziałaś - oświadczył twardo.
-Powiedziałam to, bo nie chciałam po raz kolejny zagrozić Alberstrii! Nie chciałam być kamieniem na twojej szyi! A teraz... - urwałam, zaciskając pięści. - Nawet nie przyszedłeś ze mną porozmawiać! Nic mi nie wytłumaczyłeś! Nawet nie spojrzałeś mi w oczy, a później robisz coś takiego. I...
Nie dał mi dokończyć. Orzechowe tęczówki znalazły się tuż przy moich. Ciepłe wargi naparły na moje. Jego zachłanny, niespokojny oddech zmieszał się z moim, rozbudzając we mnie tysiące ambiwalentnych emocji. Wplątał dłoń w moje włosy i przyciągnął do siebie, nie pozwalając oderwać się od własnych ust.
Każdy ruch jego ust. Otarcie. Przygryzienie. Było jak nic do tej pory. Miałam wrażenie, jakby monarcha całował mnie po raz pierwszy. Rozpaczliwie zachłannie trącał swoimi wargami moje. Wpijał się w nie, jak wilki w swoją ofiarę.
-Wasza Wysokość - wydusiłam w jego usta, z trudem nabierając powietrza.
Nie odpuścił. Złapał moje łopatki. Przyciągnął bliżej.
-Wasza Wysokość - spróbowałam znów, choć tym razem mój głos był całkowicie zniekształcony.
Monarcha odsunął się ode mnie. Jego pachnący wanilią oddech przemknął po mojej skórze, zostawiajac na niej palący ślad.
-Nie obchodzi mnie to - wyszeptał, przymykając oczy. - Nie obchodzi mnie Liga. Nie obchodzi mnie co zrobią. Pojadę na ten Zjazd. Zakończę ten absurdalny konflikt. I wrócę. Wrócę do ciebie.
Mężczyzna przesunął kciukiem po moim podbródku. Uniósł go, spoglądając prosto w oczy.
-I już nie będzie żadnych gier, słoneczko
Jego głos zabrzmiał, jak uderzające o klawisze palce. Był spokojny o kojący, jak melodia, którą dla mnie grał. Poniosła się pod sufitem, niosąc po całym pokoju.
-Jesteś królem - wykrztusiłam. - Z kryzysem w własnym królestwie. Na przepaści międzynarodowej tragedii. Jak zamierzasz...
Jego palec przylgnął do moich ust.
-To nie jest twoje zmartwienie - powiedział, ujmując moją twarz.
-Ale ja chcę, żeby było! - zaprzeczyłam zbyt gwałtownie. Nakryłam dłonie monarchy własnymi, choć te nie zasłoniły nawet ich połowy. - Chcę, żeby to też było moje zmartwienie! Nie chcę, żebyś wszystko przede mną ukrywał! Nie chcę, żebyś był w tym sam!
-Nigdy nie byłem w tym sam - zapewnił smutno. - Od tego mam doradców...
-Ale nie mnie! - nawet nie wiedziałam, kiedy do moich oczu napłynęły łzy. - Nie chcę być tylko głupią Uległą.