Podciągałam kolana pod brodę, obserwując, jak Boni smaruje przezroczystą maścią oparzony nadgarstek.
-Dobrze się goi -stwierdziła Ro, nakładając opatrunek na moje udo. Nie wiedziałam tylko czy jej słowa odnosiły się do rany, czy nowej blizny.
Zacisnęłam wargi, nie zamierzając odpowiadać. Wiedziałam, że z moich ust nie mogłoby wydostać się nic poza szlochem i przekleństwami. Miałam ochotę przekląć dyktatora. Zwinąć się na jedwabnej pościeli i wyć.
Patrząc na Ro i Boni, czułam jednak jakbym nie miała prawa narzekać. One nosiły te piętna od zawsze. Od samych urodzin uwiązane były w roli istoty nie lepszej niż zwykłe, spełniające zachcianki zwierzę. Miałam wrażenie, że nie miałam prawa płakać z powodu nieistotnego nadgarstka. To była tylko skóra, tylko mały fragment mojego ciała. Jednak gdy spoglądałam na czerwone, piekące znamię, moje oczy same wypełniały się łzami. Gardło ściskało się, a oddech zaczynał drżeć.
To nie była tylko blizna. To był symbol - znak tego jak bezwartościowa jestem w ich oczach.
Rudowłosa popatrzyła na mnie troskliwie.
-Przykro mi -szepnęła, mimowolnie spoglądając na mój nadgarstek. - Tak bardzo mi przykro...
-Nie - weszłam jej w słowo. - To mi jest przykro. Ludzie nie powinni mieć tak odmiennego życia, tylko przez to, że urodzili się w innym miejscu na świecie.
Ro uśmiechnęła się smutno.
-Nie powinni, ale tak jest.
-Nie - zaprzeczyłam gwałtownie, starając wygrać z gulą w krtani. - Ja kiedyś narzekałam na Alberstrie. Uważałam, że tamten świat jest niesprawiedliwy. Że moje życie to koszmar. A teraz...Teraz jest mi wstyd.
Rudowłosa nie wyglądała jakby zamierzała się oburzyć. Kąciki jej ust wciąż unosiły się słabo, a zielone oczy lśniły przyjaźnie. Przysłuchująca się rozmowie Boni, również nie wyglądała na oburzoną. Nie wiedziałam, czy rozumie alberski i naszą rozmowę, jednak już po chwili uniosła dłonie zataczając w powietrzu kilka nieznanych mi znaków.
Ro zachichotała na wypowiedź towarzyszki.
-Boni - rzuciła karcąco.
Spojrzałam pytająco na Uległą, która opanowała rozbawienie. Pochyliła się w mój stronę ściszając ton głosu.
-Boni powiedziała, że jeśli twoje życie ci nie odpowiada, to ona chętnie zajmie twoje miejsce...Szczególnie przy boku Jego Wysokości...
Nie uraziły mnie jej słowa. Jednak też nie rozbawiły. W wesołej uwadze, wybrzmiała jakaś nuta melancholii. Chciałam wierzyć, że kiedyś znowu stanę przy boku monarchy. Że znowu będę jego.
-Nie oddam ci go - odparłam, patrząc na szarooką. - Ale kiedyś was stąd uwolnię...
Ro przygryzła wargę, spoglądając na mnie smutno.
-Nie masz takiej mocy - szepnęła. - Jesteśmy własnością Jego Ekscelencji, żeby opuścić jego służbę, musimy umrzeć, lub umrzeć musi on.
Zacisnęłam zęby, czując, jak moje pieści same zaciskając się na białym prześcieradle.
-Tym lepiej - syknęłam pod nosem.
***
Gdyby nie okno, nie wiedziałabym ile czasu mija oraz jak okrutnie może się on ciagnąć. Moje siniaki zdawały się znikać szybciej niż powinny. Rany przybierały jasnoróżowy kolor jasnych blizn, a ja umiałam już bez trudu utrzymać się na nogach.
Wiedziałam, że w pałacu nie byłam dłużej niż kilka dób. Widziałam jedynie kilka zachodów obcego, pomarańczowego słońca. Przeżyłam parę, niemożliwie długich i dołujących nocy, które wzmagały mój ból bardziej niż te spędzone na torturowaniu w piwnicy.