Nie bez powodu Ulegli nie dziedziczyli arystokratycznych tytułów. To jakiej rangi byli, zależało od ich Dominata. Nie byli oni oddzielnymi członkami socjety. Nie byli nawet oddzielnymi członkami świata. To jak postrzegało ich społeczeństwo i jak wiele znaczyli zależało jedynie, od stojącego u ich boku Dominata.
Mirandą mogła nawet pochodzić z arystokracji. Mogła być nawet córką hrabiny. Ale i tak liczyła się tylko jej pozycja u boku monarchy. Ja choć pochodziłam spoza elity, byłam kiedyś w dokładnie tym samym miejscu. Znaczyłam tyle samo co ona. A później wszystko się zmieniło.
Wiedziałam, że nosząc w sobie dziecko króla, nie jestem już tylko zwykłą Uległą. Bez problemu mogłabym przewrócić świat socjety do góry nogami. Pozwolić by to wszystko się zmieniło. Ale nie chciałam. Nie chciałam po raz kolejny stać się chodzącą katastrofą. Bałam się ponownie utonąć w świecie arystokracji, a to wszystko za sprawą wpadki.
Przede wszystkim nie byłam jednak w stanie przynieść problemów monarsze. Nie mogłam po raz kolejny sprawić kłopotów osobie, którą tak kochałam. Nie mogłam przyznać się do dziecka, którego ani on, ani ja nie chcieliśmy. Napewno nie w tym momencie. Na pewno nie kiedy bezpieczeństwo Albestrii stało pod znakiem zapytania.
-Hei - Aksel trącił moje ramię. - Nie podoba mi się to.
Uniosłam zaspany wzrok, zdając sobie sprawę, że zasnęłam w środku limuzyny Lu. Moja głowa zwisała bezwładnie, a ucho ocierało się o zimną szybę. Zdrętwiałe dłonie wsunęły pomiędzy fotel a kolana, przynosząc jedynie nieznośne mrowienie.
Zielone oczy zalśniły niespokojnie, gdy mój przyjaciel wskazał na coś za oknem. Sama przywarłam do przyciemnianego szkła, starając otworzyć spuchnięte powieki. Widok, który zastałam sprawił jednak, że momentalnie opuściły mnie resztki otępienia.
-Lu! - warknęłam, uderzając w szybę. - Miałeś mnie odwieść do domu!
Spojrzałam na ciemnowłosego. Mój wzrok pragnął nie tylko go zabić, pragnął odpowiedzi. Uległy nie wyglądał na zaskoczonego moją reakcją, jednak na pewno nie czuł się komfortowo. Spiął się na fotelu, wydymają wiśniowe wargi, a po jego znajomej beztrosce nie pozostało nawet wspomnienie.
-Nie sądzisz chyba, że cię teraz zostawię - szepnął niepewnie chłopak. Wbił we mnie czarne jak węgiel oczy, starając się zabrzmieć pewnie. - Lubię cię Hei. Nawet bardzo. Ale jestem z arystokracji. Jego Wysokość, jest moim królem, a ty nosisz jego dziecko. Nie mogę pozwolić, by...
-Dlatego mnie tutaj przywiozłeś? - warknęłam, uderzając palcem w okno. - Żeby wszyscy zjedli mnie żywcem?
Nie potrzebowałam nawet się odwracać, by dokładnie wiedzieć gdzie jesteśmy. Małe wieżyczki, zdobione ogrodzenie i piękna, zabytkowa brama doskonale wskazywały, że jesteśmy przed domem kogoś z socjety.
-Nie - starał bronić się Lu. - Ja po prostu, nie chcę, żebyś zrobiła coś głupiego. Nie chcę spuszczać cię z oka, wiedząc, że wcale nie chcesz tego dziecka.
-Jego Wysokość też go nie chce - syknęłam, szarpiąc za klamkę.
Ta okazała się jednak zablokowana. Drzwi ani drgnęły, więżąc mnie w środku pojazdu. Spojrzałam zrozpaczona na blondyna, szukając nie tyle wsparcia co pomocy. Aksel wyglądał jednak na tak samo przerażonego i zdezorientowanego co ja.
-Obiecałeś, że mu nie powiesz - wydusiłam, czując jak do moim oczu ponownie cisną się łzy. - Obiecałeś, że nic nie powiemy.
Ciemnowłosy zacisnął wargi. Zmiął kraniec swojego różowej spódniczki, nie zwracając uwagi na jej zdobienia i delikatny, drogi materiał.