62.

1.2K 59 8
                                    

Całą noc spędziłam w własnej sypialni. Wcisnęłam się w poduszki, drżącą dłonią przesuwając po futerku Pecha. Kociak leżał tuż obok mnie. Jego bok unosił się i opadał miarowo, a ciche mruczenie było kojące.

Mimo tego, po moich policzkach płynęły łzy. Zły rozpaczy, złości i obrzydzenia. Nie wiedziałam już nawet, co było tego powodem.

Mój Dominat?

Ja?

Ta męcząca gra, którą ciągle prowadziliśmy?

Chłopak który stracił nogę?

Czy ogarniający mnie gniew?

Byłam wściekła. Na siebie. Na monarchę. Na cały świat. I wszystkich bogów, w których nie wierzyłam. Na to, że wszystko co mogłam zrobić, to zwinąć się w kłębek i płakać.

Byłam tylko Uległą. Zwykłą, bezwartościowa Uległą, która psuła wszystko czego się dotknęła.

Pech prychnął cicho. Podniósł się i przeciągnął, trącając łebkiem mój policzek. Jego futerko pachniało moją pościelą i czystą sierścią. Ciepło zwierzęcia było jedyne, na jakie mogłam liczyć. Kociak był moim jedynym wsparciem i towarzyszem. Jedyną istotą widzącą moje łzy.

Monarcha bowiem nie przyszedł. Nie zapukał do drzwi. Nie wezwał mnie do siebie. Nie wymierzył mi kary. Nie zarządał wytłumaczenia. Nie zrobił absolutnie nic.

-Nie obchodzi mnie to - wykrztusiłam, wtulają się w ciemne futerko Pecha. - Nie obchodzi mnie on. I tak nie chciałam go widzieć.

I tak właśnie zasnęłam - wmawiając sobie, że obojętność Dominata, wcale mi nie przeszkadza.

***

Słońce dopiero co wzeszło. Jego filetowi-pomarańczowa rozlała się po niebie, jak farby nieuważnego artysty. Wiedziałam, jaki był dzień. Dzień balu. Do zjada Ligi oddzielało mnie nieco więcej niż doba. Niemal upłynął termin, kiedy wszystko miało się polepszyć. Dzień, w którym miałam poczuć ulgę. Zamiast tego wszystko jedynie się skomplikowało.

-Zniszczyłeś wszystko - wrzasnęłam, biorąc zamach.

Rękawica uderzyła w czerwoną skórę worka. Ten zatrząsł się, odchylając gwałtownie do tyłu.

-Ty wszystko zniszczyłaś! - wydarłam się, a głos odbił się od ścian siłowni, rozchodząc pomiędzy pustymi urządzeniami. - Wszystko! Całe moje życie! Wszystko zawsze niszczysz!

Idealny sierpowy przeciął powietrze, lądując z boku worka. Odskoczyłam do tyłu, czując jak do oczu cisną mi się łzy. Łzy rozpaczy i wściekłości, których nie potrafiłam się pozbyć. Uczuć, których nie potrafiłam wybiegać, ani nawet wyrzucić z siebie przez uderzenia.

-To twoja wina, Wasza Wysokość - warknęłam, a jego tytuł niemal stanął mi w gardle. - Że nic mi nie powiedziałeś! Że wszystko przede mną ukrywasz! Że ukrywasz przed wszystkimi!

Kopnęłam w twardą skórę, czując jak moja piszczel przechodzi skąpy ból.

-Twoja, że cię tak kocham! - załkałam, zadając cios za ciosem. - Twoja, że chcę cię teraz nienawidzić! Że każesz mi ciągle udawać. Że prowadzimy ciągłą grę! Że nie możesz przestać być królem!

Pot zmieszał się z łzami. Czułam jak słone ciepłe krople ciekną po moich policzkach i nosie. Wpływają do ust, z których wydobywa się niespokojny, chaotyczny oddech.

-Tak bardzo chcę cię teraz nienawidzić! Chce cię nienawidzić! Ale nie potrafię! - wyszlochałam. - Po tym wszystkim...Nie potrafię przestać cię kochać!

Redbraski SzpiegOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz