Worek odchylał się na wszystkie strony, a przez salę niosły odgłosy rękawic uderzającej w jego grubą skórę. Łańcuch trząsł się przy każdym ciosie, uzupełniając go głośnym skrzypnięciem. Strugi potu płynęły po czole Victora, a spomiędzy uchylonych warg nie wydobywało się nic poza rytmicznym oddechem i stęknięciami. Doskonale wiedziałam jednak, że mój brat najchętniej krzyczałby. Zapełniłby salę najbardziej plugawymi i wyszukanymi przekleństwami, jakie znał. A to wszystko pod adresem jednego człowieka.
-Martwię się o niego - szepnął w moją stronę Aksel.
Rękawy jego mundurka były podwinięte, a różowa koszula lepiła się do szczupłego torsu. Sama również odczuwałam skutki panującego w pomieszczeniu zaduchu. Słaba klimatyzacja nie radziła sobie nie tylko z upałem, ale i dziesiątką ćwiczących w sali Dominatów.
-To Victor - odparłam, przekrzywiając głowę. - Dziwne by było, gdyby tak nie zareagował.
Zdawałam sobie jednak sprawę, że nie tylko mojego brata wyprowadziło to z równowagi. Chłopak jednak potrafił nazwać swoje emocje. Ukazał złość, poirytowanie i nienawiść, które starał się rozładować w najbardziej bezpieczny, choć oczywisty sposób.
Mimo to zazdrościłam mu zdecydowania. On przynajmniej miał emocje, które potrafił nie tyle uporządkować, co nazwać i zakwalifikować. Ja natomiast, nie miałam pojęcia co czuję.
Moje myśli jak zwariowane krążyły wokół słów dyrektora. Kurczowo przywoływałam je w głowie, analizując każdy wyraz i jego sens. Serce szarpało się na wszystkie strony, próbując pojąć, co tak naprawdę one we mnie wywołują. Co dla mnie oznaczają. Jednak tylko jedna rzecz była pewna...
-On próbuję zniszczyć ci życie! - warknął Victor, z całej siły kopiąc bok worka. - Nie wystarcza mu to, co już ci zrobił?
Chłopak płynnym ruchem odpiął rzep rękawicy, zsuwając ją z swojej dłoni. Zabandażowane ręce powędrowały do lśniącego od potu czoła, które Dominat przetarł od niechcenia.
-Nie wiesz, dlaczego to zrobił - mruknęłam niepewnie, spoglądając na brata. - Ja nie wiem. Nikt nie wie...
-Nikt oprócz niego - wysyczał chłopak, a w jego głosie wybrzmiała pogarda.
Victor wyminął chwiejący się wciąż worek, ruszając w moim kierunku. Nawet na mnie nie patrzył. Jego wzrok wydawał się nieobecny, lecz wiedziałam, że jest inaczej. Mimo malującego się w nim zamyślenia widziałam buzująca w oczach wsciekłość. Gniew, który wypełniał każdy jego ruch czy krok.
-To bez znaczenia - rzuciłam, starając się uspokoić brata.
Nie podziałało. Chłopak prychnął z niedowierzaniem.
-To nie jest bez znaczenia, Hei. Na pewno nie dla ciebie.
Victor popatrzył prosto na mnie, a w niebieskich tęczówkach zalśniła znajoma troska. Tym razem przyprawiła mnie ona o skurcz żołądka. Miałam dosyć tego w jaki sposób traktował mnie mój brat. Z jakim politowaniem i współczuciem na mnie spoglądał. Całkiem jakbym była porzuconym, wystraszonym szczeniakiem, którym trzeba było się zajmować.
-Tym bardziej dla ciebie - wycedziłam, odwracając wzrok.
Rozejrzałam się po otaczającej mnie sali, za wszelką cenę szukając czegoś na czym mogłabym skupić swoją uwagę. Pachnące stęchlizną i potem pomieszczenie tonęło w słabym, nieprzyjemnym świetle. Wiszące w rzędach worki i znajome popękane ściany, przywodziły jednak na myśl miłe wspomnienia. Czasy, w których wszystko było prostsze. Patrząc na ćwiczących ciosy Dominatów i rozciągających się przy ringu mężczyzn, pierwszy raz od dawna nie czułam się obco.