Zobaczenie Aksela było jak haust świeżego powietrza. Gdy chłopak stanął w drzwiach mojej kuchni, a zielone oczy popatrzyły na mnie, poczułam jak moje serce podskakuje w piersi. Widziałam jego zmartwioną twarz i zaciśnięte w cienką linię usta. Zatrzymał się w progu, całkiem jakby nie mógł uwierzyć, że patrzy na mnie, a nie na iluzje.
-Siedzi tutaj od rana - szepnęła moja mama, zatrzymując się tuż za blondynem. - Pomyślałam, że przyda się, żeby ktoś z nią porozmawiał.
Na słowa kobiety skrzywiłam się. Ponownie opuściłam spojrzenie, zatapiając je w talerzu pełnym jasnych nitek. Makaron przypominał splątane ze sobą robaki, które unosiły się w słomkowym płynie. Zamieszałam łyżką w naczyniu, a kilka z nich owinęło się wokół sztućca.
-Czuję się dobrze - szepnęłam, nie patrząc na matkę.
Kobieta nie zwróciła uwagi na moje słowa.
-Hei nie chce iść do lekarza. Powinna z kimś porozmawiać, ale nie chcę nikogo widzieć. Siedzi tylko tutaj i w kółko je jedną rzecz...
-Jestem tutaj, mamo - wydusiłam, wzburzając ciecz w talerzu. - Słyszę każde twoje zdanie.
Aksel ruszył po jasnej posadce. Odsunął krzesło tuż obok mnie, po czym dosiadł się, spoglądając prosto w mój talerz.
-Co to jest? - Zapytał, krzywiąc się na widok zupy. - Śmierdzi jak zdechła ośmiornica.
Uniosłam spojrzenie spoglądając w szczere oczy chłopaka. Pognieciona koszulka i przylepione do czoła włosy, świadczyły o tym, że naprawdę się spieszył.
-Zupa instant - odparłam. - Krewetkowa.
Aksel drgnął, a jego czoło ozdobiła pełna niedowierzania zmarszczka.
-Ty nienawidzisz krewetek, Hei - zauważył.
Przygryzłam wargę, kątem oka zauważając jak moja mama opiera się o kuchenny blat. Kobieta bacznie przyglądała się sytuacji. Martwiła się, a ja nie mogłam się jej dziwić. Myślałam, że w rodzinnym domu odnajdę dawny spokój. Że wszystko będzie tak jak kiedyś. Jednak nic takie już nie było.
Bertyn nie mógł uwierzyć, że wróciłam. Victor marzył o zamordowaniu monarchy. Moja matka z kolei chciała mi za wszelką cenę pomóc. Wszyscy chcieli mi pomóc. Zaprowadzić do lekarza. Nakarmić. Przytulić. Traktować jak porcelanową, cenną wazę.
-Nie jem jej bo mi smakuje - odpowiedziałam tylko.
-Więc po co?
-Bo muszę - szepnęłam.
Zarazem w oczach chłopaka jak i mojej mamy dostrzegłam zaniepokojenie. Wyglądali jakby patrzyli na wariatkę. A ja nie mogłam ich winić. Sama czułam się jakbym traciła zmysły.
-Dlaczego musisz? - dociekł przyjaciel.
Nie odpowiedziałam. Zamieszałam w talerzu, nabierając kolejną porcję zupy. Aksel uważnie śledził, jak unoszę łyżkę do ust, tylko po to, by zatrzymać ją kilka centymetrów od moich warg.
-Hei - szepnął, tak cicho by nie mogła usłyszeć nas nawet moja mama. - Co ty wyprawiasz?
Zamarłam. Patrzyłam w zielone, wypełnione niesamowitym bólem tęczówki, czując jakbym to ja spowodowała cierpienie w oczach przyjaciela.
-Myślałem, że nie żyjesz. Wszyscy tak myśleliśmy. Że cię zabili - kontynuował chłopak, ani na chwilę nie odrywając ode mnie wzroku. - A potem usłyszeliśmy, że wrócisz. Że wrócisz do nas i...Wróciłaś...Dlaczego więc kurwa siedzisz i jesz tą zupę?