Monarcha tańczył. Jego prosta sylwetka, idealne ruchy i zwinność z jaką poruszał się na parkiecie sprawiały, że nikt nie mógł oderwać od niego spojrzenia. Ja również nie mogłam. Wpatrywałam się w zaróżowione policzki i pełne usta. Wpatrywałam się, jak osoba, którą kocham wiedzieć po parkiecie kogoś innego.
Miranda była taka jak zawsze. Piękna, czarująca, stworzona by stać u boku króla. Jej różowa suknia wirowała, a bursztynowe oczy lśniły w świetle żyrandoli. Widziałam jak ciemne usta rozchylają się w wyrazie pełnej satysfakcji. Na jej twarzy rozlewa się błogość i triumf. Zdobyła to czego pragnęła. Była Królewską Uległą. Miała swój tytuł. Miała mojego Dominata.
Zamknęłam laptopa. Jego ekran uderzył mocno o klawiaturę, a ja nie przejęłam się możliwym uszkodzeniem urządzenia. Rzuciłam go na miękki materac, sama zakopując się w pościeli tuż obok. Miałam ochotę cisnąć komputerem przez pokój. Zniszczyć nie tylko laptop, ale tańczącą w nim parę.
Wiedziałam, że nie powinnam była tego oglądać. Nie powinnam była wpatrywać się w nagrania z uroczystości, szukając w oczach Uległej szczęścia, które kiedyś miałam ja. Nie potrafiłam jednak się powstrzymać. Przez ostatnie dni kurczowo unikałam tego widoku. Ze wszystkich sił starałam się ustrzec przed choćby przypadkowym zobaczeniem monarchy w telewizji. Jednak, gdy natrafiłam na te nagranie, coś we mnie pękło. Otumaniona spoglądałam na ekran komputera, w kółko oglądając ten sam, krótki urywek tańca.
Zawsze będzie twoim Dominatem - zacytowałam, zaciskając wargi.
W głowie wciąż krążyły mi słowa Victora. Jednak mój brat nie miał racji. Monarcha tańczył z inną. To ktoś inny stał u jego boku. To Mirandą dzierżyła na głowie mój diadem, a dłonie króla oplatały jej talię. Dlaczego więc wciąż nie potrafiłam pogodzić się z faktem, że Dominat nie jest już mój?
-Dobrze ci w takich włosach - do moich uszu doszedł znajomy, przyjazny głos.
Gwałtownie odwróciłam głowę, wiedząc kogo zobaczę w swoim progu. Miodowe oczy uśmiechały się w moja stronę, a usta uniosły nieznacznie. Widziałam jak mój ojciec stara się przyjąć spokojny, radosny jak zawsze wyraz twarzy. Widziałam też, że tym razem nie udaje mu się to.
-Nie ja je wybrałam - szepnęłam, opuszczając spojrzenie. - Nie mam już wpływu nawet na własną fryzurę...
Mężczyzna zbliżył się. Ostrożnie zamknął za sobą drzwi, całkiem jakby miało mu to dać dodatkowe sekundy na przemyślenia.
-Nie możesz tego sobie robić, kochanie - stwierdził, a ja odruchowo spojrzałam na zamkniętego laptopa.
-Czego dokładnie? - Spytałam, bezwiednie przejeżdżając dłonią po własnym ramieniu.
Moje siniaki zdążyły już zniknąć. Skóra odzyskała dawny koloryt, a rany zasklepiły się tworząc masę, małych różowych blizn. Wiedziałam, że większość z nich zniknie, a ja zapomnę miejsca, w których były.
Niektóre rzeczy, które nie umiały zmienić się tak szybko. Chude ramiona i wystające kości, za nic nie chcące przykryć się najmniejszą warstwą tłuszczu. Rozszarpane tkanki uda goiły się niesamowicie wolno, boląc, piekąc przy każdym gwałtownym ruchu. Jednak najgorszym i permanentnym zeszpeceniem był nadgarstek. Wypalonego na nim symbolu nie dało się usunąć. Piętno to miało zostać ze mną na zawsze.
Ojciec westchnął. Usiadł na skraju łóżka, spoglądając na mnie z powagą. Znajome rysy dodawały mi otuchy. Kąciki ust uniosły się delikatnie, starając przynieść mi pocieszenie. Nie widziałam jego twarzy od dawna. Od bardzo dawno.
Mężczyzna odwiedzał mnie już wcześniej, jednak wówczas spałam. Budziłam się wtedy tylko na kilka minut. On łapał mnie za rękę, każąc wracać do snu. Jego ciepły dotyk i ciche słowa były jednak wtedy ze mną. Były tak samo wspierające jak jego ciepły uśmiech i troskliwy ton.