-Zmniejszenie ceł i opłat handlowych. Odsunięcie broni i wojsk od granicy. Poparcie kandydatury Redbrasu do Ligi Dwunastu - powtórzyłam po raz kolejny, wpatrując się w jasną ścianę salonu.
Aksel obsunął się w fotelu, stukając palcami w bok trzymanej szklanki.
-Obojętnie jak wiele razy to powiesz, nic to nie zmieni, Hei - mój brat poprawił się na sofie, patrząc na mnie wymownie.Wyciągnął spod pleców puchatą poduszkę, wkładając ją sobie pod łokieć. -Nie powinnaś się obwiniać - dodał szybko.
Przygryzłam wargę, starając nie zwracać uwagi na jego słowa. Doskonale wiedziałam, że niczego nie mogłam już cofnąć. Nie potrafiłam jednak posłuchać rady brata. To była moja wina. Moja cholerna odpowiedzialność.
-Powinien był mnie tam zostawić - wydusiłam, wbijając palce w materiał sofy.
-Przestań! - oburzył się Aksel. - Ja oddałbym za ciebie o wiele więcej. O wiele więcej niż kilka głupich żądań, głupiego Wodza.
Victor skrzywił się na te słowa. Szybko przywrócił neutralny wyraz twarzy, jedna było już za późno.
-Które jest najgorsze? - zapytałam spoglądając na brata.
Dominat uciekł spojrzeniem, wbijając je w leżący na stoliku magazyn mebli. Wiedziałam doskonale, że chłopaka wcale nie interesuje wybieranie nowych szafek. Jego szafirowe oczy, skutecznie unikały mojego wzroku, co było niepodobne do tak zdecydowanej i pewnej siebie osoby jak on.
-Victor - szepnęłam błagalnie.
Tamten jednak nie poddał się. Przełknął głośno ślinę, a spokojny wyraz twarzy zastąpiła powaga.
-Nie powinnaś się tym zadręczać - rzucił, podnosząc się z kanapy. - Przyniosę nam coś do jedzenia...
-Myślę, że wojska - przerwał mu cicho Aksel.
Zarazem ja jak i mój brat, spojrzeliśmy na niego.
-Odsunięcie wojsk może być poważne - dodał jakby na swoją obronę. - Ale przecież i tak w razie czego możemy dotrzeć na czas z bazy.
Victor westchnął. Jego szafirowe oczy zalśniły groźnie, całkiem jakby chciał zamordować mojego przyjaciela.
-Nie pomagasz - syknął, ale ja go zignorowałam.
-Wojska? - mruknęłam. - Nie sądzę, by na tym naprawdę zależało Redbrasowi.
-Hei, odpuść - poprosił mój brat.
Ani o tym myślałam. Spojrzałam na Dominata błagalnie, starając się wypaść jak najbardziej przekonująco.
-To moja wina - wydusiłam, przygryzając wargę. - To przeze mnie, teraz musimy się nad tym zastanawiać.
-Nie musimy. To już nie nasza sprawa - odparł chłopak. - To problem korony i arystokracji. Wspaniałej elity, z której zdążyli cię już wyrzucić...
Mój żołądek ścisnął się gwałtownie, tak jakby ktoś wymierzył w niego cios. Poczułam jak krew odpływa z moich policzków, a spuchnięte od niedawnego płaczu oczy, ponownie zaczynają piec.
Victor drgnął. Jego twarz złagodniała, a sztywna poza zniknęła. Zrobił ostrożny krok w moją stronę, całkiem jakby bał się mnie wystraszyć.
-Ja nie chciałem - wyznał cicho.
Chłopak wyciągnął dłoń, pragnąc mnie dotknąć, lecz jak odskoczyłam przed nią jak przed jadowitym kolcem.
-Hei... - zaczął, a w jego głosie usłyszałam specyficzną dla Dominatów stanowczość.
-Nie... - pisnęłam, próbując zapanować nad duszącym mnie żalem. - Nie musisz mówić nic więcej.