Powiedziałam wszystko. Wbijając zęby w własny język, wychrypiałam każde podyktowane przez Rogera słowo, mając nadzieje, że tamten pozwoli mi zemdleć. Pragnęłam stracić przytomność albo po prostu umrzeć. Zakończyć przeszywający ciało ból. Rozrywające tkanki cierpienie, które przenikały każdy fragment skóry, kości i mięśnia. Ale przede wszystkim zakończyć tę grę. Przestać być ich narzędziem. Zniszczyć plan, do którego mnie potrzebowali.
- Żyje - syknął po albersku Roger.
Otworzyłam oczy. Brudna podłoga zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Mój policzek przylegał do zimnego podłoża, kojąc rozpaloną gorączką skórę. Nie wiedziałam, kiedy dokładnie straciłam przytomność, ale nikt z porywaczy, nie próbował podnieść mnie do poprzedniej pozycji. Moje skrępowane nadgarstki przygniecione były przez mój tułów, a przewrócone krzesło wbijało się w prawą łydkę.
- Zagra, jak jej każę - dodał Roger. - Tak...Zemdlała. Ciągle ostatnio mdleje. Nie wiem, jak długo pociągnie.
Gwałtownie zamknęłam powieki, udając nieprzytomną. Wiedziałam co za scena rozgrywa się tuż obok. Znałam nerwowe uderzanie palcami w ścianę przez jasnowłosego Dominata, jego spiętą sylwetkę i nieznajomy, zniekształcony przez telefon głos.
- Musicie się przenieść - rozkazała osoba z drugiej strony słuchawki.
Nie miałam pojęcia, czy jest kobietą czy mężczyzną. Ton i barwa głosu zdawały się neutralne. Wiedziałam za to, że na pewno jest Dominatem i na pewno Alberstryjczykiem. Roger zawsze rozmawiał z nią w moim ojczystym języku. Do mnie zwracał się po redbrasku. Kimkolwiek był on i osoba w słuchawce chcieli bym myślała, że to Redbras stoi za moim porwaniem.
- Po co? - Oburzył się mój oprawca. - Tutaj nikt nas nie znajdzie. Myślałem, że ustalaliśmy...
- Zmieniły się okoliczności - przerwał mu nieznajomy głos. - Wstrzymano negocjacje z Rebrasem. Teraz jej zniknięcie nie jest już sprawą tylko króla.
Wstrzymałam powietrze, a moje odrętwiałe płuca zapłonęły. Mój oddech był nierówny i płytki. Miałam wrażenie, że mojej klatce piersiowej leżał wielki głaz, który z każdą chwilą stawał się większy.
- A więc jest głupszy niż myślałem - rzucił Roger, a ja nie mogłam zignorować nuty kpiny. - Nasz wspaniały władca dał się nabrać.
- Nie bądź kurwa naiwny - zgasiła go osoba ze słuchawki. - On wie, że to nie Redbras. Ale ma związane ręce. Porwali mu Uległą. Tylko to się dla niego liczy. Jej strata i upokorzenie korony...
Załkałam niemo. Z całej siły musiałam walczyć z napływającymi do oczu łzami. Nie mogłam się zdradzić. Dać Rogerowi choć cienia podejrzenia, że jestem przytomna. Wspomnienie mojego Dominata było jednak jak cios. Potężny cios wymierzony prosto w serce. Leżałam w tej piwnicy, robiąc za dziwną kartę przetargową. Po raz kolejny odgrywając jakąś rolę w chorzej grze, której nie rozumiałam.
- Jakoś szybko się pocieszył po stracie - zaczął porywacz, ale głos nie dał mu dokończyć.
- Zamij się tym co jest twoim zadaniem - syknął. - W polityce jesteś beznadziejny.
Roger nie wydał się oburzony. Usłyszałam jego ciche prychnięcie i powolne kroki. Dominat odbił się od ściany, ruszając w moją stronę.
- Skoro negocjacje wstrzymane to chyba koniec problemów - mruknął, zataczając koło po zniszczonej posadce. - Dwie pieczenie na jednym ogniu. Alberstria i Redbras odhaczone teraz Liga dwunastu i...
- Mówiłem zajmij się swoim zadaniem!
Mocniej zacisnęłam powieki, prosząc swoje ciało, by choć na chwilę spróbowało być nieruchomo. Spowodowane gorączką dreszcze targały mną jednak coraz mocniej, przynosząc nowy ból w naznaczonych sinikami i ranami miejscach.
- Nie prościej będzie ją zabić i...
- Rób co każe i przestań kurwa dedukować! - Głos uniósł się, stając ostry i stanowczy. - Teraz nie tylko Alberstria jej szuka. Ale przede wszystkim Redbras. Dla nich teraz jest jedynym wyjściem.
- Kiedy będzie martwa, nie będzie problemu....
- Nie!
Okrzyk rozniósł się po pomieszczeniu powodując u mnie gęsią skórkę. Jego ton przeraził mnie bardziej niż fakt, iż dyskutowali o moim uśmierceniu.
- Potrzebujemy jej żywej - warknął ze słuchawki, dodając: - Na razie. Więc wsadź ją do pierdolonego samochodu i przywieź, gdzie ci każę.
Kroki jasnowłosego ustały. Wręcz namacalnie poczułam, jak jego spojrzenie przesuwa się po moim rozdrganym ciele.
- Nie wiem czy ona da radę - stwierdził Roger, odkaszlując. - Nie mam pojęcia czy przeżyję tę noc, a co dopiero podróż do granicy.
Pojedyncza łza opuściła kącik mojego oka, płynąc po policzku. Wiedziałam, że mężczyzna ma rację. Czułam to w każdej komórce ciała. Mój stan był opłakany. Wszystko co ci mi zrobili. Każde uderzenie, nacięcie i igła, którą wbili w moją skórę doprowadziła mnie do tego momentu. Byłam bliska śmierci.
Nie bałam się jej jednak. Zrozumiałam, że istniały o wiele gorsze rzeczy od niej. Czasami przyłapywałam się na myślach, które mimowolnie pełzły w jej stronę. Momentami chciałam umrzeć. Chciałam, żeby to się skończyło.
- Musi - rzucił bez emocji nieznajomy. - Dogramy kilka dodatkowych filmików. Na wszelki wypadek. Niech wie, że piłka jest cały czas w grze. Niech Jego Wysokość i Liga zastanowią się nad każdym kolejnym ruchem.
- A jak umrze? - dociekł Roger.
Jego buty uderzyły w ziemię tuż przy moim uchu. Mężczyzna pochylił się nade mną, nie siląc nawet dotknąć. Strzępy szarej poniszczonej koszuli przylegały do mojego ciała, klejąc się od potu, krwi i moczu. Byłam obrzydliwą, śmierdzącą i nieprzypominająca dawnej siebie kreaturą. Nie zasługiwałam na jego uwagę. Własnoręcznie doprowadził mnie do stanu, w którym sam się mną brzydził.
- Zrób tak, żeby nie umarła - syknął. - Przywieź ją żywą i w jednym kawałku. Z martwej nie będzie pożytku, a same problemy.
- I tak w końcu będziemy musieli ją zabić.
- Kiedyś - rzucił głos ze słuchawki. - Jak już będzie po wszystkim...
Moje ciało jak na zawołanie zamarło. Dreszcze ustały, a w głowie zapanowała dziwna pustka. Biel zdawała się wypełniać moje zmysły, a ja czułam jak ponownie tracę przytomność.
Wiedziałam już tylko jedno. Kimkolwiek byli ci ludzie, gdziekolwiek chcieli mnie zawieść i jakkolwiek znowu wykorzystać, nie mogłam na to pozwolić. Musiałam umrzeć, nim zdążyli ponownie zdążyliby mnie użyć do swojego kolejnego planu.