Oddzielałam ciasto warstwa, po warstwie, nie zwracać uwagi na to, jak czerwone nadzienie brudzi moje palce. Mój wzrok utkwiony był w grupie arystokratów stłoczonych wokół jednego człowieka - mojego Dominata.
Rządek hrabin, baronów, markizów i reszty elity, otaczał monarchę i uwieszoną na jego ramieniu Mirandę. Kręcąca się obok, hrabina Odray, cieszyła się równym zainteresowaniem, co sam władca. Jej filmowe oczy, co chwila zmieniały rozmówce, a na ustach widniał pełny dumy i pewności siebie uśmiech.
-Dużo się zmieniło - napomknął Lu, wpychając sobie do ust kawałek ciastka.
Staliśmy na uboczu, tuż pod wielkim drzewem. Oparci o jego korę, jedliśmy, a raczej mieli w dłoniach słodkości, przyglądając się toczonej przed nami zabawie. Nie dostawaliśmy wiele spojrzeń. Monarcha słusznie przewidział, że wraz stratą mojego tytułu, straciłam również zainteresowanie socjety. Spoglądali na mnie oszczędnie, choć z niekrytą odrazą.
-Odkąd Miranda jest Pierwszą Uległą, wszyscy wchodzą w dupę jej i jej matce - chłopak wskazał na uśmiechniętą hrabinę Odray, na której słowa grupa Dominatów zareagowała przesadzenie ekspresyjnym rozbawieniem.
-Jakby wcześniej ich ego nie było wystarczająco rozdęte - mruknęłam, przenosząc wzrok, na płynące po dłoni nadzienie.
Stojący nieopodal Uległy wybuchnął śmiechem. Jego Dominat złapał jego obrożę i przyciągnął do siebie całując namiętnie, lecz krótko. Nigdy nie zauważyłam, by na balach zbyt wylewnie okazywano sobie uczucia. Przyjęcia arystokracji całkowicie różniły się od tych w Redbrasie. Na samo wspomnienie zozny przechodziły mnie ciarki.
-Wydaje im się, że są ponad prawem - prychnął czarnooki. - Miałem nadzieję, że kiedy ty wrócisz wszystko się uspokoi, ale...
Chłopak urwał, przesunął jedynie dłonią po rozgrywajacej się przed nami scence. Jego ciemne brwi zmarszczyły się niezadowolone, całkiem jak i jasne, niskie czoło.
-One sądzą, że wygrały. Dalej pławią się w tym ohydnym uczuciu. Całkiem jak cała arystokracja.
-A czy tak nie jest dla was lepiej? - zapytałam cicho, przyglądając się falującemu morzu jedwabiów, złota i cyrkonii. - Mieć Królewską Uległą, która pochodzi z socjety?
Lu fuknął. Odłożył ciastko na talerz, całkiem jakby stracił na nie ochotę.
-Wcześniej Pierwsza Uległa była mądra i błyskotliwa - stwierdził, a ja uśmiechnęłam się mimowolnie. - Teraz to tylko pyszna idiotka.
Zacisnęłam usta, by nie powiedzieć za dużo. Tak bardzo tego pragnęłam - wykrzyczeć prawdę. Przypomnieć przede wszystkim sobie, że to tymczasowe. Że to zwykła gra. Chciałam, żeby wszystko było takie jak dawniej. Chciałam, znów zająć miejsce Mirandy. Miejsce, które było moje. I chciałam, żeby wszyscy o tym wiedzieli.
-Pyszna, piękna idiotka - poprawiłam, a Lu się roześmiał.
-Tego mi najbardziej brakowało - wyznał, opierając się plecami o pień.
Jego różowy kaftan, wsadzony był do krótkiej, wyszywanej złotem spódniczki. Delikatny materiał otarł się o nierówną strukturę drzewa, ale chłopak nie przejął się tym zbytnio.
-Obrażania Mirandy? - dociekłam.
Uległy zawahał się, szczerząc z rozbawieniem.
-Tego i rozmowy na poziomie - wyznał. - Miałem dosyć pogawędek o sukienkach, króliczkach i podwieczorkach.
Wydęłam wargi, w wyrazie udawanej konsternacji.
-Brzmi poważnie - stwierdziłam.
-Na co komu polityka? - prychnął oburzony Lu. - Po co rozmawiać o problemach międzynarodowych?