Pole było szarym kwadratem pozbawionym choćby kupki smętnej trawy. Przez ilość biegających po nich mundurowych i służących, podłoże powinno stać się wielką mieszaniną błota, dziur i kolein. W panującym w Królestwie Trzech Narodów klimacie, było jednak zbyt sucho. Ubita, twarda ziemia nie odkształcała się jednak pod twardymi podeszwami butów. W powietrzu unosiły się za to kłęby duszącego pyłu, który wpadał do nosa i oczu, zmuszając wszystkich do zasłaniania twarzy.
Kaszlnęłam głośno. Ja nie miałam niczego, czym mogłabym przysłonić usta.
-Jesteś pewna? - prowadząca mnie służąca była nie tyle zaciekawiona, co zaniepokojona. - To nie jest dobre miejsce dla...
-Jestem - urwałam, patrząc na dziewczynę przez półprzymknięte powieki.
Po raz kolejny dziwła mnie liczba Uległych, którzy byli służącymi w pałacu. W Alberstrii właściwie nie spotykało się z tym, by osoby mojej przynależności wykonywały tego rodzaju pracę. Tu nie zdawało się to wzbudzać sensacji.
-Jednak jeśli mogłabym coś zasugerować - zaczęła służąca. Mówiła w międzynarodowym z wyraźnym akcentem, mimo tego każde słowo było doskonale zrozumiałe. - Poradziłabym ci zostać z resztą Uległych. Ich zabawy...
-Dziękuję za troskę - odparłam, ponownie jej przerywając dziewczynie. - Ale to ostatnie miejsce, gdzie teraz chcę być.
-A Manewry to dobre miejsce?
Wzdrygnęłam się, robiąc unik przed Dominatem w białym mundurze. Mężczyzna nawet mnie nie zauważył. Niemal stratował mnie niesionym krzesłem, które rozmiarem przewyższało niejednego Uległego.
-Wszystko jest lepsze niż tamta sala - szepnęłam po albersku, przypominając ówczesny poranek.
***
Klimatyzacja buczała cicho, choć słyszalnie. Uniosłam wzrok, przyglądając się niebieskim malowidłom na suficie. Były piękne, ale monotonne. Niczym nie dorównywały freskom w pozostałych pomieszczeniach.
Zgromadzeni, na sali zabaw, Pierwsi Ulegli zachowywali się równie nieznośnie, co beztrosko.
Mirra szarpała się z Hugo, próbując wybrać kolor kuli do kręgli. Adelaine próbowała ich rozdzielić, a Regina - uległa króla Edynii - starała się jej pomóc.
Stałam z boku. Nie dlatego, że nie chciałam grać. Co nie chciałam brać udziału w ich konflikcie. Mi obojętne było, czy moje kula będzie miały mniej, czy bardziej pożądany przeze mnie odcień. Wolałam unikać niepotrzebnych przepychanek. Chciałam przebrnąć przez zjazd bez kolejnych problemów.
Jeszcze pięć dni - pomyślałam, zaciskając pięści. - Wytrzymaj pięć dni.
-Nie przejmuj się - krzyknęła w moją stronę Adelaine, łapiąc ramiona Mirry. - Zaraz przyjdziemy!
Uśmiechnęłam się słabo, opierając plecami o ścianę. Miałam wrażenie, jakbym tkwiła w gęstym osadzie. Oblepiającym mnie lepkim uczuciu obłudy i strachu. Wszyscy tutaj byli mili. Wszyscy zarazem byli też niebezpieczni. Nie sposób było odróżnić wroga od przyjaciela. Wyłuskać wrogie nastawienie, spośród życzliwych twarzy.
A tak przynajmniej przypuszczałam. Dopóki do mojego ramienia nie przyparło inne, odziane w wyszywaną w kolorowe wzory koszulę.
-Stoisz z boku? - zapytał retorycznie Patrycjusz. - Starasz nie rzucać się w oczy? A może czujesz się nieswojo bez redbraskiego towarzystwa?
Wstrzymałam oddech, starając się zachować spokój.
-Nic ci nie zrobiłam - syknęłam ostrzej niż zamierzałam. - A jednak nienawidziłeś mnie odkąd podeszłam do tego stołu podczas kolacji.