63.

1.3K 62 19
                                    

Letni bal światła był ostatnia rzeczą, na którą miałam ochotę. Przepychających się na korytarzach służący, pędzący lokaje i jaskrawe dekoracje, przyprawiali mnie o mdłości. W powietrzu unosiły się napięcie, drogie perfumy i wszechobecny przepych. Z każdym krokiem łomot serca zagłusza coraz to głośniejsza muzyka. Zdobienia były coraz mniej subtelne. Śmiechy, rozmowy coraz to wyraźniejsze. Każde uderzenie obcasa o posadzkę przybliżało mnie do miejsca destynacji - sali balowej.

Nie chciałam tam iść. Nie chciałam oglądać socjety. Znosić ich spojrzeń. Znowu stawać się częścią tej gry. Jednak najgorzej moje ciało drżało na myśl zobaczenia monarchy.

Miałam go spotkać pierwszy raz od urodzin Simona. Mijać go w tłumie. Patrzeć na nim po tym wszystkim, co mu wykrzyczałam. Po tym wszystkim, co zrobił on. Ale najważniejsze z tym, co rozpierało mnie od środka.

Po raz kolejny mieliśmy grać. Oddać się obłudzie. Podtrzymać iluzje.

Miałam wrażenie, że mój organizm nie wytrzyma. Że moje serce pęknie, a krążące w głowie myśli doprowadzą mnie do szaleństwa. Czesana, malowana i ubierana. Idąc pałacowym korytarzem. Eskortowana, aż po sale drzwi sali balowej. Kopiąc dół pięknej, różowo-złotej mieniącej się sukni. Przyciskając dłonie do przepony. Nerwowo gryząc wargi. Myślałam tylko o jednym.

Monarcha się do mnie nie odezwał. Nie przyszedł.

Dominat milczał. Milczał całą noc i dzień. I doprowadzał mnie tym do szaleństwa.

Czy stałam się mu obojętna? - zapytałam samą siebie, przegryzając pomalowaną szminką wargę. - Czy to, co powiedziałam, sprawiło, że był aż tak zły?

Dwuskrzydłowe drzwi były otwarte. Tuż przed nimi tłoczyła się arystokracja. Istny tłum roześmianych Dominatów i wystrojonych Uległych. Rumianych twarzy, pachnących szampanem oddechów i podnieconych głosów.

Mój żołądek ścisnął się, a ja cofnęłam się nerwowo. Wpadłam na Kraiga, który złapał moje ramiona, popychając w stronę zamieszania.

-Idź - polecił krótko, choć widziałam, że jasne oczy same nie mają ochoty tam wchodzić. - Jakby co, będziemy tutaj.

-Jakby co? - pisnęłam, zaciskając pięści.

-Jakbyś potrzebowała pomocy.

-Już potrzebuję - załkałam, ale ochroniarz prychnął jedynie.

Skrzyżował ręce na piersi, wzrokiem zmuszając mnie do podążenia za tłumem. Wzięłam głęboki wdech. Wyprostowałam się, z trudem unosząc podbródek. Chciałam się skulić, ale nie mogłam. Byłam sama. Całkowicie sama. Bez swojego Dominata. Bez wsparcia.

Spięłam każdy mięsień i wstrzymałam oddech. Wkroczyłam w morze socjety z galopującym sercem i drżącymi dłońmi. Moja rozłożysta, odbijając światło suknia zlała się z materiałami innych kreacji. Moja biżuteria, zmieszała z istną wystawą diamentów, szafirów i rubinów.

Wasza Wysokość - pomyślałam, błądząc spojrzeniem po tłumie.

Zacisnęłam szczęki, upominając własny, głupi organizm.

Nie myśl o nim - rozkazałam. - Masz się na niego gniewać! Być zła za to, co ci zrobił! Za to, że nie przyszedł! Za to, że wszystko przed tobą ukrywał! Masz być wściekła!

Nie byłam jednak wściekła. Byłam przerażona. I to właśnie z tym, towarzyszącym mi od rana uczciem, weszłam prosto na salę balową.

***

Światło. To właśnie ono było motywem przewodnim. I to właśnie ono wypełniał każdy fragment sali balowej.

Blask żyrandoli blednął. Piękne wnętrze wypełniało tysiące kamieni. Pięknych, tworzących kompozycje kryształów, o barwach i odcieniach świata. Ich skupiska rozszczepiały światło, rozpraszając je po sali w postaci milionów strużek. Nad głowami gości tworzyły się tęczę, które przemykały po całym pomieszczeniu wprawiając w zachwyt nawet socjetę.

Redbraski SzpiegOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz