Posiadłość barona Henry'ego Vollenberga przypominała spłaszczony walec. Wydawało mi się, że wszystkie wille arystokratów były do siebie podobne. Że każdy z budynków przejawiał w ten sam, tradycyjny styl, pełen złoceń i stuletnich zdobień. Dom Dominata Lu był jednak całkowicie nowoczesny. Pełen szkła, przestrzeni i metalowych wykończeń budynek, przypomniał bardziej instalacje sztuki nowoczesnej niż zabytkowe dzieło.
Wielka brama wpuściła nas do środka, ukazując złożony z kamieni i skąpej roślinności ogród, po którym wiodły drewniane podesty. Wypielęgnowane, kwitnące zdecydowanie zbyt późno drzewa, tworzyły surrealistyczny, zarezerwowany dla wybranych krajobraz. Widok ten przypalił mnie jednak o dreszcze. Patrząc na przycięte żywopłoty i wykonane z białego kamienia fontanny, zdałam się znowu dotknąć urywku świata, do którego już nie należałam. Świata, do którego nigdy nie miałam już wrócić.
Limuzyna zatrzymała się przed przed szklanym wejściem, a kierowca otworzył drzwi samochodu, pomagając nam wysiąść. Widziałam, jak Aksel zaciska pięści, z niedowierzaniem rozglądając się po posiadłości.
Mnie nie był w stanie poruszyć już nawet najpiękniejszy i najbardziej wyszukany element życia elity. Znalałam socjetę od wewnątrz. Widywałam ich domy, twarze i przyjęcia każdego dnia. Ta willa i reakcja mojego przyjaciela, były tylko dowodem na to, jak wykwinty i zamknięty to był świat.
-Gdzie jest twój Dominat? - spytałam Lu, podążając za chłopakiem w kierunku wejścia.
Czarnowłosy uśmiechnął się, wyciągając rękę w stronę zamontowanej przy drzwiach kamery. Urządzenie pisnęło cicho, a szklane skrzydła, drgnęły, otwierając przed nami przejście do środka willi.
-W parlamencie - wyjaśnił chłopak, zapraszając nas gestem do środka. - Ale niedługo wróci, wieczorem jedziemy na piknik.
Na samo wspomnienie przyjęć dla Uległych przeszły mnie ciarki. Moja obecność na nich za każdym razem kończyła się mniejszym lub większym skandalem. Właściwie każda moja obecność na jakimkolwiek z przyjęć, miała finał jako katastrofa.
-Zróbmy to szybko - mruknęłam, uciekając spojrzeniem.
Mimo, że ani przy Lu, ani Akselu nie czułam się niezręcznie, miała wrażenie, że moje ciało zamieniło się w nasiąkniętą strachem gąbkę.
Ciemnowłosy kiwnął jedynie głową, wprowadzając nas do ogromnego holu. Mimo specyficznego kształtu budynku, wcale nie odczuwało się tego w środku. Przemyślane korytarze, wiły się bokami willi, sprawnie wiodąc do wybranej jej części. Jedyny wyjątek stanowił główny salon.
Ogromna sala o szklanym suficie, i wykonanym z srebra parkiecie, tworzyła idealny okrąg. Pomieszczenie oświetlały rozproszone lampy, ściany zastąpione były wielkimi, morskimi akwariami. Ławice kolorowych, tropikalnych ryb, nieustannie poruszały się za szkłem, tworząc piękne, żywe obrazy.
-Łazienki są u góry - poinformował Lu, wchodząc na szklane, wyglądające na niezwykle kruche schody. Byłam jednak pewna, że śmiało mogłabym skakać po konstrukcji, a ta nie drgnęłaby.
-Nie wierzę - rzucił Aksel, śledząc wzrokiem niewielkiego błazenka. - Całe życie walczyłem o to, żeby mieć bojownika, a oni robią sobie pokoje z rafami koralowymi.
Przygryzłam wargę, spoglądając na przyjaciela smutno.
-Witaj w ich świecie - szepnęłam. - Urodziliśmy się po złej stronie barykady.
Chłopak pokręcił głową, a jego zielone oczy zabłysły groźnie.
-Wolałbym polować na szczury, niż być jednym z nich.