Zapach stęchlizny drażnił mój nos, wprowadzając sparaliżowane ciało w trans. Panujący w murach chłód nie był przyjemny. Zimne powietrze otulało moje nagie ramiona niczym okropny, raniący szal. Wiedziałam, że drżę. Że trzęsę się ze strachu od samego dźwięku butów uderzających o nierówną, kamienistą podłogę.
-Jestem - mój Dominat, nawet na chwilę nie puścił mojej dłoni. - Jesteś bezpieczna.
Wiedziałam to. Czułam jego bliskość i tylko dzięki niej nie rozsypałam się na tysiące kawałków. Mimo tego smród podziemi, chłód i znajoma rozpraszana przez nieliczne lampki ciemność doprowadzała mnie na skraj paniki.
Wytrzymaj - te słowo było najczęściej powtarzaną przeze mnie frazą ostatnich dni. - Dasz radę, Hei.
Korytarz się skończył. Ceglane, poniszczone mury zastąpiła kolekcja drewnianych, wzmacnianych metalowymi wstawkami drzwi.
Wódz zatrzymał się przed jednymi z nich. Reszta poszła w jego ślady.
Jedenaście podążających władców i ich Uległych, stłoczyła się w ciasnym korytarzu patrząc na dyktatora z równym zaintrygowaniem, co znudzeniem. Nic nie mogło, a raczej nie chciało ich zaskoczyć. Wiedzieli, że cokolwiek znajduje się za drzwiami, jest tylko kolejnym elementem pojedynku. Kolejnym etapem wyścigu o dominacje.
Byli gotowi na grę. Na jej rozwój i przebieg. Ja nie byłam.
-Wasza Wysokość - Wódz wyprężył się, uśmiechając sztucznie w stronę monarchy. - Chciałbym się odwdzięczyć za możliwość bycia tutaj. Zarazem chciałbym udowodnić, że nie mam absolutnie nic wspólnego z żadną z rzeczy, które spotkały twoją Uległą.
Żadną?! - gdyby nie strach rzuciłabym się na mężczyznę. Mimowolnie przesunęła palcami po bliźnie w kształcie orchidei.
-To mój dar - mężczyzna ponownie złapał za klamkę. - Oddaję go całkowicie w ręce Waszej Wysokości.
Mechanizm ciężkiego zamka przeskoczył. Dziwi otworzyły się.
Wstrzymałam oddech. Monarcha mocniej ścisnął moją dłoń.
Powitała nas ciasna sala z przygaszonymi, skąpo rozłożony kinkietami. Ceglany mur był prawie niewidoczny. Zasłaniali go strażnicy. Noszący redbraskie stroje mundurowi, którzy otaczali pomieszczenie, pilnując znajdującego się na środku więźnia.
Był to mężczyzna. Wysoki, choć skulony. Przywiązany do słupa z rękoma wysoko nad głową. Jednak mimo łachmanów i zastygłej na policzkach krwi, jego oblicza nie mogłam zapomnieć ani pomylić z żadnym innym.
To był Roger.
Zacisnęłam powieki cofając się odruchowo. Mój Dominat spojrzał na mnie pytająco. Nie byłam jednak w stanie wydobyć z siebie odpowiedzi. Nie potrafiłam zapanować nad niczym, co mnie ogarniało.
-Wasze Wysokości - zaczął Wódz, podchodząc do przywiązanego do metalowej kolumny mężczyzny. - Przedstawiam Roozu Atanona. Szpiega, zdrajcę i znanego w podziemnym świecie mistrza tortur. Znanego też dla innych, a w szczególności dla jednej osoby, jako Roger...
Zapanowała cisza. Cisza, którą przerwał mój chaotyczny oddech.
Więzień uniósł głowę. Jego mętne oczy i pociągła szczurzą twarz, były niczym cios. Jak rozpędzona strzała, przeszywającą serce i niszcząca wszelkie ważne organy. Moje ciało było bezwolne.
-Roger? - to był głos Ezemurda. Władca przecisnął się przez innych, stając niemal przy przykutym do słupa mężczyźnie. - Kim jest Roger?
Wódz zatoczył stopą koło, obracając się w moim kierunku.