Otworzyłam oczy, nie zastanawiając się, kiedy zdążyłam zasnąć. Rozejrzałam się gwałtownie po szpitalnej sali, poszukując pary orzechowych tęczówek.
To nie mógł być sen - załkałam w myślach. - To nie mogła być halucynacja.
Leki przyćmiły mnie jednak nie aż tak. Szybko dostrzegłam więc nie tyle znajome oczy, co jego właściciela.
Sylwetka monarchy mignęła w szparze między uchylonymi drzwiami a framugą. Władcę otaczali ochroniarze. Ich czarne uniformy wyróżniały się na tle jasnych ścian, a przytroczonych do pasa kabur, nie dało się pomylić z niczym innym. Sprawnie blokowali korytarz, odcinając władcę od pracowników, pacjentów i wszelkich pomieszczeń. Nie było to ich jedyne zadanie. Spięte mięśnie wypełniała gotowość i podejrzliwość. Całkiem, jakby w każdej chwili gotowi byli na atak na ich króla.
Mój Dominat w odróżnieniu od strażników, wyglądał na spokojnego. Nie miał już na sobie zakrwawionego ubrania. Czysta, prosta koszulka i para ciemnych spodni wydawała się wręcz nie przystawać komuś kto rządził całym krajem. Nawet ja rzadko widywałam monarchę w tak nieformalnym wydaniu, choć szczerze wolałam go właśnie takiego. Pozbawiony wszelkich powiązań z arystokracją i statusem strój, sprawiał, że przez sekundę mogłam pomarzyć o zwykłym życiu. Zapomnieć o tytule mężczyzny i o realiach trwania u jego boku.
Monarcha uniósł brwi. Wyprostował się, a założone ręce i obojętne oblicze mówiły o tym, że nie był tam sam. Rozmawiał z kimś. Ze skrytą za drzwiami osobą, której choć nie mogłam zobaczyć, potrafiłam usłyszeć.
-To moja siostra! - głos Victora przepełniały złość i pretensja.
Nie wywarły one jednak wrażenia na władcy. Monarcha kiwnął zdawkowo głową, nie zmieniać wyrazu twarzy.
-Wiem - odparł stanowczo. - To jedyny powód, dla którego toleruję twój sposób odzywania się do mnie.
Nawet nie widząc brata, wiedziałam, że jego policzki stają się malinowe.
-Znów jej to zrobicie! Znowu będzie przez was cierpieć...
-Victor! - wysoki, nieco wystraszony ton należał do mojej mamy.
Zdałam sobie sprawę, że zarówno ona jak i mój brat musieli znajdować się za drzwiami. Obydwoje rozmawiali z monarchą. Nie była to jednak miła pogawędka o pogodzie. A kłótnia, której głównym przedmiotem byłam ja.
Zadrżałam, czując jak pościel nieprzyjemnie przylega do mojej nagiej skóry. Różową koszula zsunęła się z ramienia, odsłaniając najstarszą, zadaną przez nóż bliznę. Nie pamiętałam już nawet o niej. Spośród całego bólu, jakiego doznałam, ten był najmniejszy. Był niczym w porównaniu do piętna, które wypalił mi na nadgarstku Wódz. Do tego, co zrobił mi w piwnicy Roger.
-Ja po prostu nie chcę, żeby Hei się coś stało - słowa mojego brata były zaskakująco spokojne. Zrozumiałam, że zwraca się do mojej mamy, nie monarchy. - Nie po tym wszystkim. Nie po tym, jak mnie znienawidziła, bo...
Chłopak urwał. Nie musiał jednak kończyć. Wszyscy doskonale wiedzieli, co miał na myśli.
-Podjąłeś decyzje - rzucił mój Dominat, zerkając na rozmówcę brutalnie poważnie. - Teraz ponosisz konsekwencje.
Victor mignął w moim polu widzenia. Gwałtownie zbliżył się do monarchy, powodując natychmiastową reakcje strażników. Mundurowi złapali mojego brata, nie pozwalając się mu zbliżyć do władcy. Doskonale wiedziałam jednak, że ten nie potrzebował ich ochrony. Władca bowiem nawet nie drgnął. Stał dokładnie w takiej samej pozycji co wcześniej, patrząc chłodno na chłopaka.