Żaluzja w moim oknie była zaciągnięta, przeć o zasłaniała nie tylko światła ulicznych latarnii, ale i srebrny sierp księżyca. Ciemność pochłonęła każdy fragment pokoju. Towarzysząca jej nieznośna cisza, wkradała się do między puste regały i wślizgiwał do mojego łóżka. Ogarniała moje ciało, rozsiewając w jego wnętrzu lęk.
Zmięta w kłębek kołdra leżała w moich nogach. Mokre od potu prześcieradło lepiło się do równie wilgotnej koszulki. Niespokojna pierś unosiła się i opadała, starając odzyskać dawne tempo oddechu. Zamiast tego z każdą sekundą drżał on coraz bardziej. Drżało całe moje ciało. Po policzkach płynęły łzy, a pięści zaciskały się, niemal miażdżąc delikatne paliczki.
Nie pamiętałam szczegółów mojego snu. Nie wiedziałam nawet czy ten koszmar już się skończył, czy trwał nawet po przebudzeniu.
Moje oczy były otwarte, lecz wciąż przewijały się przed nimi twarze. Oblicze Rogera. Świętująca sukces pani kapitan. Wódz i stary Doran, wypadającego piętno na moim nadgarstku. Oni wszyscy pojawiali się pod moimi powiekami co nocy. Tym razem, dołączyły do nich jednak kolejne.
Uśmiech Krasa i pogardliwy wzrok Ildy zatruły mój umysł jak trucizna. Wbiły się w wnętrze mojej głowy jak uciążliwa pijawka, wypijając moją odwagę i chęć życia, a w zamian przynosząc przerażenie i całkowitą bezsilność.
Usłyszałam, jak drzwi do mojego pokoju się uchylają. Gorączkowo otarłam łzy, spoglądając w stronę wejścia do sypiani. Spodziewałam się zobaczyć Victora, który nie spał do późna, lub moją mamę, którą prawiej każdej nocy dręczyły moje wrzaski. W progu stała jednak o wiele mniejsza sylwetka.
-Krzyczałaś - szepnął Bertyn, wpuszczając do pokoju słup słabego światła.
-To nic - odparłam, kręcąc głową. - Przepraszam, że cię obudziłam.
Chłopak przestąpił z nogi na nogę. Czekałam, aż młodszy przytaknie i wróci do swojej sypiani. On jednak zamknął za sobą drzwi, wchodząc głębiej do sypialni. Chłopak pokonał pochłonięte ciemnością pomieszczenie, zwinnie wślizgując się do mojego łóżka.
Jego głowa opadła na poduszkę, tuż obok mojej, a cynamonowe, przydługie włosy rozlały się na wzorzystej pościeli. Nie potrzebowałam światła by czuć, jak niebieskie oczy świdrują mnie przejęte.
-Co noc krzyczysz - stwierdził cicho chłopak. - Krzyczysz i płaczesz przez sen. Słyszę ich jak prosisz, żeby ci tego nie robili. Jak w kółko powtarzasz jakieś dziwne redbraskie słowa. A potem budzi się mama. I wszystko cichnie...
Przygryzłam wargę, czując jak ta drży. W moim gardle zebrał się szloch, który za wszelką cenę starałam się stłumić. Chciałam stłamsić go w sobie. Stłamsić każde nawiedzające mnie uczucie w nadzieji, że te po prostu zniknie.
-Przepraszam - wydusiłam, słysząc jak mój głos się łamie.
Dłoń chłopaka odszukała mojej. Krótkie, dziecięce palce splotły się z moimi. Chłodna ręka schłodziła moją wilgotną od potu skórę, przynosząc przyjemne ocucenie.
-Powiedzieli mi, że jesteś szczęśliwa - wyszeptał Bertyn, potrząsając moją dłonią. - Kiedy poszłaś do tego Dominata. Powiedzieli, że jesteś tam szczęśliwa. Że jesteś Uległą króla i że go kochasz, a on kocha ciebie. Wszyscy taj mówili. Dlaczego tak mówili?
Zawahałam się. Nie potrafiłam kryć emocji, ale mój brat był w tym jeszcze gorszy. Był dzieckiem, które nie zastanawiało się nad tym co mówiło i nad tym co wypadało powiedzieć. W jego głosie słyszałam zdezorientowanie i pretensje. Niewinną, choć całkowicie szczerą złość.
-Bo to była prawda - wyjaśniłam, mocniej ściskając palce chłopaka.
Tamten pokręcił głową, trzęsąc przy tym nie tylko poduszką, ale i całym łóżkiem.
-Nie - odparł. - Gdyby była szczęśliwa nie płakałabyś. Nie krzyczałabyś. Nie zniknęłabyś wtedy na tak długo.
-Nie wszystko może trwać wieczność - wytłumaczyłam, łapiąc twarz brata w dłonie. - Bardzo tego chciałam, ale...
Urwałam. Popatrzyłam prosto na niewyraźną twarz brata, której zarys tonął w zasnutej czernią sypialni. Jego ciepłe policzki były jednak reale. Realny był jego ciepły oddech na mojej skórze i pięści które zaciskał z irytacją.
-Chciałam, żeby to było wieczne. Pragnęłam zawsze już być szczęśliwa. I myślałam, że te szczęście mi się należy. Może to był błąd...Może to była cena, która zapłaciłam za tak głupie marzenia.
Bertyn zastygł. Jego ciało zdało się rozluźnić, niema wysuwając z moich dłoni.
-Czy to była twoja wina? - Zapytał z niepasującą do ośmiolatka powagą.
-Co? - wychrypiałam, przez wciąż wysuszone od płaczu i krzyków gardło.
-To, że przestałaś być szczęśliwa?
Zamarłam. Puściłam twarz brata, przyciskając dłonie do własnej piersi. Czułam, jak serce uderza w moje żebra, a klatka piersiowa z trudem rozszerza. Patrzyłam na przylepioną do ciała koszulkę i pozbawione paznokci palce. Klejące się do twarzy włosy zwijały się drażniąc moją skórę, usta i oczy. Nic z nic nie wydawało się jednak prawdziwe.
Przypomniałam sobie monarchę. Jego dotyk i głos. To w jaki sposób mnie całował i w jaki sposób się ze mną kochał. Przypomniałam sobie to co przy nim czułam. To jaką siłę posiadałam, jakie szczęście i euforia przepełniały mnie, gdy tylko był blisko. A potem zrozumiałam jak to utraciłam. Nie z powodu swojego błędu. Nie z powodu błędu władcy. Ale przez arystokracje. Przez głupią dumę socjety. Przez zazdrosny Redbras i cały świat, który nas nienawidził.
Płaciłam cenę, ale nie cenę swojego wyswobodzenia z niewoli. Płaciłam cenę, którą arystokracja powinna była zapłacić za swoją głupotę. Dźwigałam na swoich barkach konsekwencje ich nierozważnych, pochopnych wyborów. To ich czyny pogrążyły Alberstrie. Ich rozdmuchane ego zniszczyło moje życie i moje szczęście.
-Nie - odpowiedziałam, mając wrażenie, że moje słowa zawisły w powietrzu. - To nie była moja wina.
Wątłe ramiona oplotły mnie mocno, a Bertyn wtulił się w moją pierś. Pachniał jak czekolada i lawendowy szampon, który podkradał mojej mamie z kosmetyczki. Jego drobne ciało było podobne do mojego. Ja wiedziałam jednak, że chłopak jest jeszcze dzieckiem. Że urośnie, a za kilka lat stanie się wysokim, pełnym siły i zdecydowania Dominatem. Ja z koleji już zawsze zostanę mała, wątła i nieistotna.
-Dopadnę ich - wyznał chłopak, nachylając się do mojego ucha.
-Kogo? - mruknęła zaintrygowana.
-Tych, którzy zabrali ci szczęście - rzucił bez zawahania.
Uśmiechnęłam się. Mocniej przycisnęła policzek do puszystych włosów brata, czując jak w moich łzach pojawiają się łzy.
-Nie wiem, czy ich można dopaść - wyszeptałam. - Nie wiem czy ktokolwiek ma taką moc.
Chłopak poruszył się w moim uścisku. Uniósł gwałtownie podbródek, zezując na mnie parę szafirowych oczu.
-Nawet król? - Dociekł, a mnie przeszedł przypominający porażenie prądu dreszcz.
Nie odpowiedziałam. Zamknęłam zacisnęłam powieki, zaniżając twarz w pachnących lawendą włosach. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Wiedziałam, że jeśli otworze usta, nie wydostałoby się z nich nic, poza szlochem.