40.

1.4K 67 5
                                    

Miejsce, w którym znajdował się Victor okazało się nie być piekłem. Choć wiele mu do niego nie brakowało. Niepewnie wysiadłam na odpowiednim przystanku, czując jak ciepły, wieczorny wiatr rozwiewa moje włosy.

Zapadał zmrok. Równy rządek latarni oświetlał długą ulicę, po której nie poruszały się żadne samochody. Odgrodzone wysokimi płotami domy, przyjmowały przeróżne kształty i style architektoniczne, nie przypominając tych z okolic mojego osiedla. Słyszałam szum kosiarki i ogrodowych zraszaczy. W powietrzu roznosił się zapach dymu, śmiech dzieci, a z bardzo daleka dochodził do mnie rożny rytm pulsującej muzyki.

-To na pewno tutaj? - upewnił się Aksel, rozglądając po otoczeniu, jak nierealnym wręcz miejscu.

Spojrzałam na przyozdobione pomarańczą i różem niebo. Delikatne kolor przypominał ten mojej koszuli, której od rana nie udało mi się zmienić. Z niezadowoleniem zdałam sobie sprawę, że zarówno ja, jak i mój przyjaciel wciąż nosimy mundurki.

-Myślę, że mamy na sobie złe stroje - szepnęłam, poprawiając ubrudzoną trawą koszulę.

-Myślę, że to nie strój jest zły - poprawił mnie chłopak. - Tylko nasza przynależność.

Wydęłam wargi, czując jak mój żołądek ściska się gwałtownie. Nie było to jednak spowodowane jedynie strachem. Buzujące we mnie przerażenie skrzyżowało się z determinacją i złością. Wyszarpanych w moim sercu ran, nie obchodziło, czy powinnam tutaj być. Nie obchodziło, jak wiele zasad i reguł łamałam. Jak wielu osobom się sprzeciwiłam i co mogłam na siebie ściągnąć.

-Jak się czujesz? - mruknęłam do przyjaciela. - To będzie nasza pierwsza, szkolna impreza w życiu.

-Nie mogę się doczekać - prychnął sarkastycznie chłopak.

Telefon zawibrował w mojej kieszeni. Zignorowałam go. Byłam pewna, że to moja matka. Nie zamierzam odbierać. Wiedziałam, że gdybym to zrobiła usłyszałabym jedynie rozkaz powrotu do domu i nieszczere zapewnienia na temat przyszłości. Jednak wbrew jej słowom, nic nie miało się ułożyć. Nic nie miało być już dobrze. Dlatego też nawet nie zamierzałam patrzeć na komórkę.

-Właściwie zawsze chciałam iść na imprezę - przyznałam, smutniejąc na dźwięk własnych słów.

Aksel ścisnął moją dłoń.

-Ty zawsze po prostu chciałaś być Dominatem, Hei - podsunął rozbawiony, a ja zagryzłam wargi.

Nie zawsze - pomyślałam, a w mojej głowie mimowolnie pojawił się obraz orzechowych tęczówek. - Czasem lubię być Uległą. Lubiłam być Uległą...

Ruszyliśmy dobrze oświetlonym chodnikiem. Czułam jak serce mocniej bije mi w piersi, a dłonie zaczynają drżeć. Nie chciałam być sama. Choć taka się właśnie czułam. Samotna we wszystkim co miało na mnie czekać.

Mój telefon znowu zawibrował. Zasnęłam zęby, starając się zignorować irytujące urządzenie. Przeniosłam wzrok na przyjaciela. Jego zielone oczy odbijały w sobie uliczne latarnie, a jasne włosy nosiły na sobie wszelkie znamiona minionego dnia. Wiedziałam, że wyglądam równie żałośnie, co Uległy. Że moja twarz jest równie rumiana, a fryzura tak samo zniszczona. Że idę przed siebie krzywym krokiem, całkiem jakby każde postawienie stopy sprawiało mi ból.

Otaczające nas domy wydawały się wypełnione miłością i ciepłem. Wesołe rodziny migały w ich oknach, lub relaksowały na tarasach. Cieszące się latem dzieci biegały po trawnikach, wdychając chłodne wieczorne powietrze. Ten widok napełnił mnie dziwną melancholią. Bolesnym ukuciem w sercu, które sprawiło, że miałam wręcz ochotę zatrzymać się i złapać za pierś. Spoglądałam na rodziny. Na szczęśliwe rodziny. Pełne miłości i ciepła. Posiadające życie, które mi nigdy nie miało być dane.

Redbraski SzpiegOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz