Victor został moim ochroniarzem. Odprowadzał mnie pod klasę, pod którą czekał aż do momentu rozpoczęcia lekcji. Następnie pojawiał się tuż po dzwonku, odbierając mnie sprzed sali, jak matka dziecko z przedszkola. Nie przeszkadzały mu pogardliwe spojrzenia innych uczniów. Nie zwracał uwagi na spoglądających na nas z odrazą Dominatów i ich złośliwe, wcale nie kryte komentarze. Nikt jednak nie odważył się przekroczyć tej linii. Nikomu z moich prześladowców, nie przeszło przez myśl zadzieranie z moim bratem.
Nie dziwiłam się im. Chłopak roztaczał wokół siebie pełną wrogości aurę. Rękawy jego mundurka były podwinięte, jakby w każdej chwili gotowe do podjęcia walki. Poluzowany przy szyi krawat zwisał swobodnie, a szafirowe oczy bacznie patrolowały każdy zakątek szkoły. Wyglądał groźniej od Kraiga, czy Tolla. Wystarczyło jedno zerknięcie na chłopaka i zdarte po ostatnim treningu knykcie, by zdać sobie sprawę, że jest on osobą, z którą nie warto zaczynać konfliktu.
-Idziemy jeść - poinformował mnie brat, a ja odniosłam wrażenie, że jego plany wymagają i mojej obecności.
-Nie musisz mnie niańczyć - syknęłam, odruchowo rozglądając się po korytarzu.
-Czyżby? - ciemna brew chłopaka uniosła się, akurat w momencie, w którym minęła nas grupka roześmianych Dominatek.
-Gdzie twoja plakietka? - Rzuciła niewinne jedna z nich, dotykając własnej piersi.
Odpowiedział rechot jej przyjaciółek.
-Po co jej plakietka? Skoro ma to - mruknęła inna z nich, wskazując na mój nadgarstek.
Victor momentalnie zwrócił się w ich stronę. Mi jednak wszystko było już jedno. Nie obchodziło mnie kolejne szyderstwo. Kolejne krzywe spojrzenie i próba pokazania mi mojego miejsca.
-Zostaw je - wydusiłam, łapiąc rękaw brata. - Odpuść.
Dominat wyglądał, jakbym powiedziała coś absurdalnego. W jego głowie byłam tylko Uległą. Słabą dziewczynką, która się poddała. On czuł za to wewnętrzny przymus, by mnie ochronić i uratować mój honor.
Ja jednak po prostu byłam zmęczona. Zmęczona każdą sekundą w tej szkole. Zmęczona każdą chwilą w nowej, przerastającej mnie sytuacji. Spojrzeniami ludzi. Brakiem własnego miejsca
Puściłam koszulę Victora i rzuciłam się korytarzem. Mocno ścisnęłam szelki plecaka, a moje ciało uderzyło w drewno wyjściowych drzwi. Poczułam na twarzy ciepłe, duszne powietrze i zapach mokrej od deszczu ziemi.
-Hei! - mój brat był tuż za mną.
Złapał moje ramię, zmuszając bym na niego spojrzała. Dwa niespokojne szafiry, były stanowcze. Sądziłam, że chłopak coś powie. Skomentuje moje tchórzostwo. Stwierdzi, że powinnam tam wrócić i wraz z nim zgnieść Dominatki na miazgę. Zamiast tego Victor uśmiechnął się jedynie słabo.
-Mam muffinki - wyznał, nie puszczając mojego barku. - Z czekoladą.
Zmrużyłam oczy, patrząc podejrzliwie na Victora. Ten jednak nie wyglądał jakby był to podstęp. Z cichym westchnięciem ściągnął z ramienia plecak, wyjmując z jego wnętrza woreczek z kakaowymi babeczkami.
-Mówiłem, że idziemy jeść - rzucił, mierzwiąc moje włosy.
***
Usiedliśmy na murku przed szkołą. W powietrzu czuć było nadchodzącą burzę, a na rozległych kałużach unosiły się strącone przez wiatr płatki kwiatów. Mimo przerwy śniadaniowej plac przed szkołą był niemal pusty. Wszyscy uczniowie w obawie przed deszczem schronili się w wnętrzu gmachu, pozostawiając podwórze akademii w niespotykanej ciszy.