Staliśmy w dziwnym przedsionku. Niewielkim holu, odgrodzonym z dwóch stron pilnowanymi przez straże drzwiami. Tym razem jednak nie nosili oni redbraskich mundurów. Czułam się niemal nierealnie patrząc na jednakowe uniformy ochroniarzy alberskiego monarchy. Kraig czuwał tuż obok mnie, jasne oczy robiły jednak wszystko, by nie spojrzeć na moje, przynoszące pytania ciało.
Jest zły - pomyslałam patrząc na jego obojętna twarz. - Musi być na mnie zły. Wszyscy muszą być.
-Ja nie chciałam - szepnęłam, opuszczając wzrok. - Naprawdę tego nie chciałam...
Mężczyzna popatrzył na mnie zdziwiony. Nie zdążył się jednak odezwać. Drzwi z jednej strony korytarza otworzyły się, a w progu pojawił się mój Dominat.
Był sam. Bez Wodza, czy swoich doradców. Jego włosy były zmierzwione, a po oficjalnym stroju nie pozostało już ani śladu. Zrzucił z siebie marynarkę, pozostając w jasnej, rozpiętej u góry koszuli. Moje serce podskoczyło, choć ciało nie było wstanie wykonać ruchu. Zamarłam całkiem jak i mężczyzna. Po prostu staliśmy na przeciwko siebie, nie umiejąc pojąć tego momentu.
-Kraig - rzucił monarcha, a ochroniarz od razu zrozumiał.
Odsunął się ode mnie i ruszył w stronę wyjścia, zabierając ze sobą wszystkich mundurowych. Zostaliśmy sami. Stojąc pomiędzy ciszą i odległością. Jednak nic z tego nie było dla mnie niezręczne. Nie liczyło się nic poza orzechową parą tęczówek.
-Przepraszam - poruszyłam ustami, czując jak słowa z trudem się przez nie wydostają.
Monarcha nie odpowiedział. Po prostu ruszył przed siebie, momentalnie pokonując dzielącą nas odległość. Jego ramiona objęły mnie mocno, a on wtulił mnie w swoją pierś.
Zaciągnęłam się jego zapachem, a woń drzewa sandałowego i goździków sprawiła, że moje serce ścisnęło się. Pamiętałam ją. Pamiętałam ciepły dotyk i znajome perfumy. Pamiętałam mężczyznę, który mnie obejmował. I pamiętałam każde uczucie, którym go darzyłam.
Wcisnął mnie mocniej w swój tors, całkiem jakby bał się, że mu ucieknę, lub rozpłynę powietrzu. Jednak ja nie zamierzałam ruszyć się nawet o krok. Mogłam zostać w tym uścisku na zawsze.
-Heide - szepnął, zagłębiając wargi w moich włosach.
Jego ciepły oddech smagnął skórę mojej głowy, a ja mimowolnie zadrżałam. Kręciło mi się w głowie. Kręciło mi się od jego bliskości. Od jego ciepła. Od tego, za czym tęskniłam przez ostatnie tygodnie.
Uniosłam spojrzenie, chcąc spojrzeć w jego oczy. Orzechowe spojrzenie było niewyraźne. Nie widziałam niż przez własne łzy.
-Przepraszam - powtórzyłam. - Nie powinnam była wtedy uciekać...
Mój oddech stał się rwany i niespokojny. Z trudem nabierałam powietrza, trzęsąc się w ramionach Dominata.
-Heide... - zaczął, a jego ton był ciepły i łagodny.
-Przepraszam - ciągnęłam, nie dając mu dokończyć. - Tak strasznie przepraszam...
-Heide! - ciepłe dłonie objęły moje policzki, zmuszając bym uniosła głowę. - Już dobrze, kochanie. Już jestem przy tobie.
Zakałam. Wciągnęłam łapczywie powietrze, patrząc w parę orzechowych tęczówek jak najpiękniejszy obraz na świecie. Bo tym właśnie były jedyną rzeczą, którą pragnęłam. O których myślałam krwawiąc w piwnicy. One i znajomy korzenny zapach były jak nierealny sen. Monarcha nie mógł być tak blisko. To nie mogło być prawdziwe.
-Wasza Wysokość - szepnęłam, przesuwając opuszkami po jego skórze. - Jesteś tutaj...
-Już jestem, słoneczko. Teraz wszystko będzie już dobrze.