29.

1.3K 85 1
                                    

Nie mogłam spać. Nie byłam jednak pewna, czy przez to, że faktycznie nie potrafiłam, czy po prostu nie chciałam. Siedziałam przy biurku w własnej sypialni, stukając palcami w podręcznik do nauk psychicznych. Próbowałam się uczyć. Wyjaśnić swoje zaniedbanie snu i regeneracji czymś istotnym. Wmówić sobie, że przygotowuję się do egzaminów, a nie stresuję nadchodzącym dniem.

Lecz tym razem zarówno świadome ja jak i moja podświadomość się ze sobą zgadzały. Nie chodziło o naukę. Nie chodzi nawet o koszmary, które powracały każdej nocy. Chodziło o to co miało nastąpić za kilkanaście minut.

Mimowolnie zerknęłam na zegar, obserwują jak wskazówka niebezpiecznie zbliża się do północy. Że za kilkanaście minut dzisiejszy dzień zamieni się w inny. W dzień wizyty w parlamencie. W urodziny monarchy.

Moją pierś wypełniła fala smutku. Uderzyłam pięścią w biurko, a gruba książka podskoczyła na jego blacie. Nerwowo zamknęłam podręcznik, chowając twarz w dłoniach. Czułam mój ciepły oddech odbija się od skóry palców, z powrotem zmagając moje policzki.

-Cholera - syknęłam, zaciskając powieki.

Tak bardzo chciałam zrozumieć własne ciało. Mieć nad nim choć złudzenie poczucia kontroli. Wytłumaczyć sobie, że muszę odpuścić. Że mam zapomnieć o monarsze. O jego spojrzeniu. Zapachu. Bliskości, która topiła moje wnętrzności. Jednak za kilkanaście minut miała wybić północ. Miały być jego urodziny. Urodziny, które chciałam spędzić razem z nim. W które planowałam potrącić go zabawkową wersją limuzyny. W które zamierzałam leżeć obok niego w jedwabnej, pachnącej drzewem sandałowym pościeli.

Złapałam za książkę, wbijając palce w jej twardą okładkę. Miałam wrażenie jakby ta raziła. Nie prądem. Cisnęłam opasłym tomem i zeskoczyłam z krzesła, kopiąc w stojący przy biurku karton - pudło z rzeczami z pałacu. Stos podręczników był jedyną rzeczą, która mi po nim została. Jedyną pamiątką, którą mogłam zachować.

Złapałam za niego, wysypując zawartość na podłogę. Spojrzałam na grube pozycje, ze szczegółowymi zawali szkolnych przedmiotów. „Podstawowe zagadnienia matematyczne", „Wprowadzenie do socjologii", „Fizjologia i anatomia człowieka, jako gatunku". Czytałam w myślach tytuły, które przebijały się w świetle nocnej lampki. Czułam, jak w moim ciele narasta jakiś niewyobrażalny żal. Żal, który kazał mi zdeptać te książki. Zdeptać każdą rzecz, która kiedykolwiek mogła kojarzyć mi się z nim. I wtedy właśnie, mój wzrok zatrzymał się na tym.

Zamarłam. Wraz ze mną zamarł oddech i serce. Na miękkim dywanie, pośród opasłych ksiąg i zapisanych drobną czcionką podręczników, leżał on - cienki, niewielki i całkowicie niepozorny tomik poezji.

-„Hermund Lider, Tomik szesnasty poezji osobistej" - wychrypiałam, spoglądając na znajomą okładkę.

Upadłam na kolana, łapiąc książkę w dłonie. Miękki, kredowy papier nie był zwykłym wydaniem. Nie należał do zbiorów pałacowej biblioteki. Nie był kupionym w księgarni egzemplarzem. Był własnością monarchy. Tym samym tomikiem, który tygodnie temu, zobaczyłam w jego sypialni.

Utworzyłam książkę, mając wrażenie, że trzymam w dłoni coś o wiele cenniejszego niż tusz na ściętym drzewie. Prześlizgnęłam spojrzeniem po drobnym piśmie monarchy. Chłonęłam podkreślane przez niego wersy i zostawione przy nich przypisy. Przerzucałam kolejne strony, usilnie brnąc do tego jednego wiersza. Do tych kilku znajomych zdań.

Nie dotarłam tam jednak. Spomiędzy kredowych stron wysunęła się bowiem luźna kartka. Niewielki papierek poszybował na podłogę, upadając na rozrzucone podręczniki.

Odłożyłam tomik, spoglądając na samotną stronę. Nie była ona pusta. Nie była również zadrukowana. Pokrywało ją pismo. Odręczne, znajome pismo.

Uniosłam ją, z trudem utrzymując w drżących dłoniach. Serce podeszło mi do gardła, a krtań zacisnęła się, gdy przesunęłam wzrokiem po pierwszych słowach.

Czym byłby świat bez słońca?

Bez jego subtelnych promieni?

Bez ciepła ogrzewającego twarz,

bez zmaganej twarzą opalenizny?

Czym my bylibyśmy bez słońca?

Zatraceni w wiecznym zimnie, smutku, wrogości

Nasze serca nie biłyby tak samo,

Nasze myśli miałyby w sobie jedynie chłód,

Nasze ciała zamarzłyby.

Nosilibyśmy tylko żal, ubierali tylko w rozpacz.

Nie byłoby nas.

Żyłyby maszyny. Pozbawione uczuć roboty.

Wycieńczone życiem. Utrudzone tęsknotą.

Codziennie marzące o dawnym słońcu.

Po moim policzku spłynęła łza. Czułam, jak drobna kropla sunie po mojej skórze, zostawiajac na niej wilgotny ślad. Jak po chwili dołącza do nie druga, a potem trzecia. Jak moją pierś przeszywa grot, każąc skulić się na dywanie i zanieść szlochem. A to wszystko za sprawą głupiego wiersza. Paru strof i zamieszczonej niżej notatki.

Bowiem tam, gdzie powinno znajdować się nazwisko autora, widniało komplikujące wszystko zdanie:

Ty jesteś moim słoneczkiem, a ja zawsze będę twoim Dominatem.

Redbraski SzpiegOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz