Ukryto wszystkie malinki. Moja szyja, została dokładnie przysłonięta warstwą podkładu i kosmetyków. Fioletowe ślady zniknęły, a wraz z nimi wszystko, co mogło podsunąć socjecie jakiekolwiek wątpliwości. Wiedziałam, że i tak będą wątpić. Jednak będą wątpić o wiele dłużej. O wiele dłużej niż siedem dni.
Chciałam dać nam ten czas. Choć raz wszystkiego nie zepsuć. Choć raz zrobić to, co powinnam. Jednak na samą myśl o balu i czekającej mnie maskaradzie robiło mi się niedobrze.
Nie mogłam patrzeć na Mirandę u boku własnego Dominata. Moje serce niemal miażdżyło moje żebra, a oddech robił się niespokojny. Rozpaczliwie zaciskałam pięści, wpatrując się w na stojącego przy limuzynie monarchę.
Dominat wyglądał lepiej niż dobrze. Ciemne włosy nie były ułożone, lecz wcale mu to nie przeszkadzało.Miał na garnitur, tak czarny, jak nocne niebo nad nami. Jego kolor kontrastował za to z różową suknią stojącej obok Uległej. Rozłożysta kreacja Mirandy, rozlewała się na pałacowym dziedzińcu, przypominając płatki przekwitniętej róży.
Wiedziałam, że on jedynie udawał. Że to miała być tylko gra. Jednak Mirandą stała u jego boku. Ona była realna. Jej szczenięce spojrzenie i powalająca uroda były prawdziwe.
Mimowolnie powędrowałam palcami w kierunku własnego nadgarstka. Przesunęłam po wypalonym na nim piętnie, zaciskając przy tym zęby. Mirandą była Królewską Uległą. Kim byłam jednak teraz ja?
Monarcha drgnął. Drgnęli też ochroniarze. Władca bowiem ruszył w naszym kierunku. Odruchowo wstrzymałam powietrze.
-Wasza Wysokość - szepnęłam, a mocny podmuch wiatru, porwał kilka moich kosmyków uwalniając je spod diademu.
Nie przejęłam się tym. Skupiłam się na monarsze, który zatrzymał się kilka kroków ode mnie. Który patrzył na mnie, jakby było to nasze pożegnanie. Wiedziałam, że w pewnym sensie nim właśnie jest. Od tej pory był królem. Nie moim Dominatem, a władcą Alberstrii. Ja za to byłam tylko Uległą. Lecz już nie jego Uległą.
-Brakuje ci jej - szepnął mężczyzna, lustrując mnie wzrokiem.
Jego spojrzenie prześlizgnęło się po mieniącej się sukni. Jej materiał zdawał się być stworzony z tysięcy małych kryształków, które lśniły w nawet najsłabszym świetle. Pozbawiona rękawów kreacja odsłaniała moje ramiona, a gorset w kształcie skrzydeł motyla, podkreślał nawet mały biust.
Mężczyzna z niezadowoleniem przyjrzał się diamentowej kolii, całkiem jakby tam nie pasowała. Odruchowo dotknęłam szyi, przegryzając przy tym wargę. Wiedziałam, co powinno być na jej miejscu. Wiedziałam również, że nie wolno mi było nosić obroży. Nie, skoro nie miałam Dominata.
-Nie dałeś jej Mirandzie - zauważyłam cicho, wciąż wplatając dłońmi własną krtań.
-Ona nie należy do niej - odparł stanowczo. - Kiedy to wszystko się skończy, zapnę ci ją na szyi już na zawsze.
Moje policzki zapiekły. Kiwnęłam głową, czując, że nie jestem w stanie odpowiedzieć. Popatrzyłam na mężczyznę tęskno, a moja dłoń zadrżała. Miałam ochotę ją wyciągnąć i dotknąć monarchy.
Dominat mnie uprzedził. Splótł nasze palce i przyciągnął mnie do siebie. Jego ciepły oddech smagnął moje policzki, a ja poczułam jak ogarnia mnie spokój. Wiedziałam jednak, że jego iluzja skończy się w momencie, kiedy mężczyzna odsunie się, a jego bliskość zniknie.
-Będzie dobrze - szepnął łagodnie.
-Nie będzie - zaprzeczyłam, zaciskając usta.
Monarcha ujął mój podbródek. Spojrzał prosto w moje oczy, a orzechowe tęczówki wypełniła troska, ale i stanowczość.