Zaparłam się nogą o murek, oplatając palcami zakrętkę napoju. Szklana butelka jedynie przekręciła się w moich dłoniach, niemal roztrzaskując się o twardy bruk. Siedzący obok mnie Aksel prychnął, przewracając oczami.
-Próbujesz od jakiś pięciu minut. Odpuść, Hei - westchnął błagalnie, ale ja jedynie zabiłam go spojrzeniem.
Siedzieliśmy nad brzegiem przepływającej przez Bestwoll rzeki. Jej nurt był słaby, a woda mętna i śmierdzący. Mimo tego utworzony obok niej deptak był naprawdę bardzo ładny. Ustawione w równych rządkach ławki i dające cień drzewa, w upalne dni przyciągały wiele mieszkańców. Tym razem było tu całkowicie pusto i właściwie tylko dlatego ochrona pozwoliła mi tutaj przyjść.
- Sama otworzę - syknęłam, ignorując zwątpienie w zielonych oczach.
Chłopak uśmiechnął się słabo, podtrzymując się od kolejnej uwagi. Odkąd tylko zobaczyłam go na schodach Akademii wypełniło mnie poczucie dziwnej tęsknoty. Tęsknoty za naszą rozmową i nawet jego ciągłym narzekaniem. Wiedziałam jednak, że chłopak się tam zjawi. Że gdy tylko skończę pisać egzaminy powita mnie jego pełna znajomej beztroski i radości twarz.
-Pozwolisz sobie w końcu pomóc? - rzucił z wyraźną rezygnacją Kraig.
Stał kilka kroków dalej, patrząc na mnie z politowaniem. Tuż u jego boku stał Tylson. Dominat wyraźnie nie czuł się komfortowo z tym, że został moim ochroniarzem. Ja jednak doskonale wiedziała, że nie znalazł się tutaj przypadkowo. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu, do mojego pilnowania zazwyczaj zostawali wyznaczani ochroniarze, z którymi miałam najbardziej drastyczne i nieprzyjemne doświadczenie. Zastanawiałam się nawet, czy w szeregach strażników zajmowanie się mną, nie było pewnego rodzaju karą.
-Nie potrzebuję pomocy - odparłam, łapiąc zakrętkę przez koszulę mundurka. Mimo, że były już wakacje, na pisanie egzaminów obowiązywał przepisowy ubiór. - Nie jestem słabeuszem...
Tylson wybuchnął śmiechem. Spojrzałam na niego ostro, ale ten najwyraźniej nic nie zrobił sobie z mojej miny.
-Oczywiście, że nie jesteś. Jesteś Uległą - mruknął z przekąsem. - I w takim tępie nie otworzysz tego do wieczora.
Zmrużyłam powieki, próbując opanować chęć rzucenia w niego napojem. Lemoniada zdecydowanie zdążyła już ogrzać się od słońca i moich dłoni. Wolał jednak wypić cytrynowy wrzątek, niż przyznać, że potrzebuję pomocy Dominatów.
-Będzie idealne na kolacje - mruknęłam, odwracając się tyłem do mężczyzn.
Aksel uśmiechnął się szeroko. Wyciągnął się obok usilnie otwieranej butelki, sam pijąc własny napój, który w przeciwieństwie do mnie, pozwolił otworzyć ochroniarzom.
-Cieszę się - szepnął chłopak, wbijając spojrzenie w zielony nurt rzeki.
Przesunęłam wzrokiem, po wodzie i płynących w nich kawałkach papierków.
-Z czego? Mojej nieporadności?
Chłopak prychnął radośnie.
-Że wróciłaś - wyjaśnił, nie opuszczając kącików ust.
-Nie na długo - bąknęłam z niezadowoleniem. Poddałam się w kwestii otworzenia butelki. Odłożyłam napój na bok, osuwając się na murek obok przyjaciela. - Wiesz, że zaraz muszę wracać.
-Nie mówię o tym - westchnął chłopak. - Mówię o tym, co masz w oczach.
Zamarłam. Odruchowo dotknęłam własnej twarzy, jakbym miała wyczuć na niej jakąś zmianę. Jednak poza rozgrzanymi policzkami, wszystko było dokładnie takie same. Moje rysy były identyczne. Może w końcu udało mi się przybrać na wadze, a moje rany powoli się goiły. Doskonale wiedziałam, jednak, że Akselowi chodziło o coś całkowicie innego. O to, co płonęło w moim wnętrzu. O niczym, co było namacalne i widoczne gołym okiem.