Budynek parlamentu wyglądał identycznie, jak zapamiętałam. Tuż przed nim znajdował się mały park, który odgrodzony był wysokim płotem od ulic Netardu. Wysoki gmach wykonany był z niemal białego kamienia, a wysokie, zwieńczone łukiem okna przypominały te w większości arystokratycznych domów. Rzędy zdobionych kolumn i starannie wykończone gzymsy przez lata były konserwowane i pielęgnowane. Zachowały idealny stan, całkiem jak widniejący nad wyjściem tympanon.
-Robi wrażenie - szepnął w moją stronę Aksel, śledząc wzrokiem górujące na dachu budynku rzeźby.
Szybko kiwnęłam głową, starając się trzymać tempo grupy. Prowadząca nas przewodniczka wyglądała, jakby wyznaczono ją do tego za karę. Wysoka Dominatka co chwilę przygryzała wargi, mierząc groźnym spojrzeniem uczniów.
-Nie zatrzymywać się! - krzyczała cały czas, marszcząc właściwie nieistniejące brwi. - Zaraz wejdziemy do parlamentu. Od tego momentu macie być cicho. Nie gapić się! Nie zwalniać! Nie odzywać! Nawet nie oddychać zbyt głośno.
Ktoś z otaczającej mnie grupy parsknął śmiechem. Kobieta zabiła go spojrzeniem. Zapalczywie przepchnęła się przez tłum, przykładając nieszczęsnemu delikwentowi palec do piersi.
-Zrób tak jeszcze raz, a tam nie wejdziesz - zagroziła. - To nie jest miejsce dla niedojrzałych! Jeśli chcecie chichotać trzeba było iść do szkoły dla Uległych.
Skrzywiłam się na jej słowa. Podobnie zareagował Aksel. Jego policzki zarumieniły się, a w zielonych oczach rozbłysła uraza. Kilku Dominatów z grupy spojrzało w naszą stronę.
Zignorowałam ich. W tamtym momencie nie przeszkadzał mi ich wzrok. Nie przeszkadzała mi ich pogarda, a nawet złośliwe uwagi.
Liczył się parlament. Wypełnione moją przeszłością miejsce. Korytarze pełne znajomych, wyuczonych przez miesiące twarzy. Oraz te jedne oblicze, które tak rozpaczliwie miałam nadzieje wśród nich ujrzeć. Jedno naiwne marzenie, które nie miało prawa się spełnić.
Zacisnęłam dłoń w kieszeni, czując pod palcami kredowy papier. Zapisany na nim wiersz wrył się w mój umysł, jak państwowy hymn. Tylko, że napisane przez monarchę wersy były ważniejsze. Przeczytałam je ostatniej nocy, tak wiele razy, że wystarczyło zamknąć oczy, by ujrzeć przed sobą upragnione strofy.
Myślałam, że czytając je poczuję ulgę. Że powtarzając słowo za słowem i wpatrując się w kończący je dopisek, ogarnie mnie pewność. Zrozumiem sens jego działań, jego gry. Zyskam przeświadczenie, co do uczuć monarchy.
Ja jednak byłam rozbita. Zamęt w moim życiu jedynie się natężył. Wiersz osiadł na szczycie piramidy pytań, sprawiając, że miałam ochotę wyć.
-Hei - szepnął Aksel, łamiąc zakaz przewodniczki. - W porządku?
Przełknęłam głośno ślinę, zdając sobie sprawę, że stoję patrząc się w wyrzeźbionych na tympanonie ludzi.
-Nie - odparłam zgodnie z prawdą. Przygryzłam wargę, poprawiając nerwowo dół mundurka. - Nic nie jest w porządku.
Chciałam opowiedzieć przyjacielowi o tym co czułam. Powiedzieć o przeklętym wierszu. O cholernym dopisku monarchy. O zdezorientowaniu i zagubieniu, jakie mnie ogarnęło. Zamiast tego po prostu ruszyłam za grupą, chodząc do wnętrza parlamentu.
Marmurowe korytarze z początku wydawały się puste. Dopiero pózniej zauważyłam, że nie wyszliśmy nawet z holu. Kiedy przewodniczka wprowadziła nas ciemnych, szerokich schodach, a my opuściliśmy przedsionek budynku, w pełni pojęłam w co się wpakowałam.
Członkowie socjety tłoczyli się na korytarzach, tworząc dwa długie rzędy. Poruszali się jak mrówki, choć ich ruchy nie były choć w połowie tak uporządkowane. Chaotyczne kroki, spontaniczne rozmowy, śmiechy i niebezpieczne zmiany kierunku, gdy akurat nadarzyła się okazja do konwersacji. Otaczał mnie tłum pewnych siebie, bogatych, egoistycznych dupków.