Nie próbowałam nawet udawać. Wciśnięta w skórzany fotel wpatrywałam się w okno, czując jak moje ciało trzęsie się z emocji. Nie wierzyłam. Nie chciałam i nie mogłam w to uwierzyć..
On nie mógł zrobić czegoś takiego - powtarzałam z głupią nadzieją. - To musiało być nieporozumienie. Jakaś sztuczka.
Tenisowa, różowa spódniczka, w którą wciągnęłam na tyłach limuzyny i koszulka z kołnierzykiem, zdawały się wtapiać w moją skórę. Było mi niedobrze i duszno. Miałam wrażenie, że zaraz rozpadnę się na setki małych kawałków. Nie miałam ochoty iść na te urodziny. Na samą myśl o kolejnym przyjęciu pełnym zabawy i arystokracji, miałam ochotę zwymiotować.
Nie miałam jednak wyboru. Ochroniarze zmusili mnie do włożenia tego głupiego stroju. Zmusili mnie do wejścia do limuzyny. Niczym bezwolna zabawkę, wieźli mnie prosto na urodziny Simona.
Nie myślałam nawet o przyjęciu. Nie myślałam o zabawie. Tłumie i całej grze pozorów, którą toczyliśmy z monarchą. Myślałam tylko o swoim Dominacie.
Musiałam dostać odpowiedź. Musiałam usłyszeć, że to nieprawda. Że monarcha wcale nie pozbawił nogi tego chłopaka. Że nie zrobił z mojej winy czegoś tak okropnego.
Dlatego, gdy limuzyna zatrzymała się na długim, wyznaczonym klombami podjeździe, a Kraig uchylił moje drzwi, wyskoczyłam z pojazdu jak oparzona. Nie zwracałam uwagi na spojrzenia socjety i ochroniarzy. Ruszyłam w stronę willi przede mną, mając w głowie jedno - musiałam znaleźć mojego Dominata.
Wbiegłam na szklane schody, przepychając się pomiędzy tłumem arystokracji. Tym razem powitało mnie morze sportowych szortów, białych skarpetek i opasek na włosy. Trzymające w dłoniach paletki do tenisa elita, tłoczyła się w wnętrzu pięknej posiadłości, której nie miałam czasu się przyglądać.
Mdliło mnie od zapachów, śmiechów i rozmów. Pełne przestrzeni i światła wnętrze, niczym nie przypominało domu hrabiny Odray. Simon miał zdecydowanie lepszy gust. Zamiast kiczu i przepychu wybierał tradycje i prostotę. Białe ściany pokrywały drogie dzieła sztuki. Poznałam obrazy najbardziej cenionych malarzy, które na pewno nie były falsyfikatami. Czarne marmurowe podłogi, odbijały stopy każdego przechodnia. Ciemna tafla podwajała liczbę gości. Sprawiała, że traciło się poczucie chodzenia po podłodze, a miało wrażenie unoszenia w przestrzeni.
Spojrzenia się natężyły. Zainteresowani goście snuli za mną wzrokiem. Przyglądali moim ruchom i bezradnemu zagubieniu. Miałam wrażenie, że kręcę się w kółko. Moje myśli wariowały, a ciało nie chciało mnie słuchać.
Do oczu napłynęły mi łzy. Wbiegłam na metalowe schody, brnąc na górę. Musiałam znaleźć monarchę. Musiałam dostać wyjaśnienie.
Nie wiedziałam, gdzie szukać. Gubiłam się w tłumie, unikając uwagi innych. Gubiłam się w ogromnym wnętrzu, korytarzach i wiszących na ścianach obrazach. Dzieła stawały się coraz bardziej smutne. Kolory zastępowała czerń. Szarość i pokrywała urwane ostre kształty i surrealistyczne postacie. I właśnie wtedy go dostrzegłam.
Monarcha stał na końcu korytarza. Czarna, tenisowa koszulka opinała się na jego szerokich barkach. W dłoni trzymał kieliszek z nieruszonym szampanem, a orzechowe tęczówki utkwione były chyba w najbardziej przygnębiającym obrazie z kolekcji.
-Wasza Wysokość - wydusiłam, czując jak moje serce mimowolnie przyspiesza.
Dominat spojrzał w moim kierunku. Wyraz jego oczu zmienił się, a dziwną melancholię zastąpiło zaskoczenie.
-Już jesteś - powiedział, odwracając się od obrazu. - Coś się stało?
Zastygłam. Przez sekundę chciałam skłamać. Jednak nie potrafiłam go oszukać. I wcale nie chciałam kryć rozgrywającej mnie złości. Rozejrzałam się dookoła. Korytarz był właściwie pusty. Jednak wiedziałam, że nie powinnam była zaczynać tego tematu, nie tutaj.