Biegłam. Właściwie kuśtykałam. Potykałam się o nierówny oderwany gumolit i ślizgałam na krzywych pojedynczych płytkach.
-To było nierozsądne, Heide - udawany, redbraski akcent przyprawił mnie o szloch.
Potknęłam się. Moja twarz prześlizgnęła się po brudnej podłodze, zatrzymując na wystającym drucie. Skrzywiłam się z powodu bólu. Był on jednak niczym w porównaniu z przerażeniem. Niczym w tym co na mnie czekało.
Musiałam się podnieść. Musiałam uciekać. Musiałam się stąd wydostać.
-Na twoim miejscu oszczędzałbym siły - coś twardego uderzyło w mój krzyż.
Powietrze uszło mi z płuc. Gruba podeszwa buta, przygwoździła mnie do ziemi, nie pozwalając drgnąć.
-Myślałem, że jesteś rozsądniejsza - zachrypnięty głos Rogera napawał mnie odrazą. - Że będziesz grzeczna, jak już obiecałaś. Że nie będziesz chciała mnie denerwować.
But mocniej wbił się w mój kręgosłup, a przez ciało przemknął bolesny dreszcz. Mężczyzna naparł całym ciężarem, miażdżąc płuca i nie pozwalając oddychać. Zimna, nierówna posadzka wbiła się w moją skórę, a wystający drut, rozciął czoło.
-Ale mogę ci obiecać, że więcej nie uciekniesz - mężczyzna ściszył ton. Schylił się, z całej siły dociskając swój but. - Bo, gdy następnym razem, choćby o tym pomyślisz, przypomnisz sobie to...
Stopa mężczyzny zsunęła się z moich pleców. Łapczywie nabrałam powietrza i w tym samym momencie poczułam niewyobrażalny ból. Ból, który wycenił całe moje ciało. Ból, którego rodzaju, źródła i skali nie znałam. Ból, który sprawił, że chciałam umrzeć. Zamiast tego mogłam jedynie krzyczeć...
***
-Heide!
Moje imię, zagłuszył czyjś krzyk. Nie czyjś. Mój.
Siedziałam na łóżku. Pościel wokół mnie była mokra od potu i łez. Zdarte gardło piekło, a płuca płonęły żywym ogniem. Dudniące serce, próbowało połamać moje żebra. Próbowało uciec z mojej piersi, uciec z dala od tego wszystkiego.
-To nie ta piwnica - wydusiłam, wbijając paznokcie w własny nadgarstek. - Nie ta piwnica. Nie ma cię tam. Nie ma cię tam. Nie ma cię tam...
Ugryzłam wargę. Ciepła krew wypełniła moje wysuszone od krzyku usta.
-Nie ma cię tam. Nie ma cię tam - bełkotałam, czując jak końce palców zagłębiają się w zdobiącym nadgarstek piętnie. - Nie ma. Nie ma. Nie...
-Heide!
Coś dotknęło moich ramion. Miękkie palce zdawały się parzyć moją skórę. Czułam jak duże dłonie przyciągają mnie do znajomego torsu.
-Heide - powtórzył ten sam głos.
Pokręciłam głową. Wyrwałam się z uścisku, upadając plecami na miękki materac.
-Nie, nie, nie - powtórzyłam, zapierając się nogami. - Nie, nie, nie...
Nie umiałam oddychać. Nie umiałam myśleć, słyszeć, ani czuć. Moje zmysły nie działały.
Rozejrzałam się dookoła. Było ciemno. Zbyt ciemno. Nie mogło być tak ciemno. Musiałam coś zobaczyć. Musiałam sobie udowodnić, że nie jestem w tamtej piwnicy.
Te same dłonie podtrzymały mnie przed upadkiem. Zawisłam na krawędzi łóżka, nie panują nad własnymi mięśniami. Trzęsłam się. Drżałam. Ale to nie miało znaczenia.
-Co się dzieje, Heide? - szepnął znajomy głos.
Był spokojny. Wręcz kojący. Całkiem niepodobny do zachrypniętego tonu Rogera.