Kiedy na balu z okazji Dnia Wyzwolenia kochałam się z monarchą, nie wiedziałam, że był to ostatni raz przed naszą rozłąką. Nie wiedziałam, że moje usta nie dotkną jego przez długie tygodnie, a moje szczęście zastąpi cierpienie. Nie miałam w głowie radaru, który ostrzegał mnie przed niebezpieczeństwem. Brakowało mi głupiego przeczucia. Cholernej intuicji, której tak bardzo potrzebowałam. Szóstego zmysłu, który mógł sprawić, że uniknęłabym tego i każdego następnego bólu. Niestety i tym razem nic nie zamierzało mi podpowiedzieć o nadchodzących wydarzeniach.
Wydawać się mogło, że powrót do reszty był trudny. Wcale tak jednak nie było. Gdy tylko znalazłam się w przejściu, a oczy siedzących przy stołach osób skierowały się na mnie i monarchę, poczułam jakby moje ciało przeszyły setki rozpalonych gwoździ.
To nie było trudne. To było straszne i paraliżujące. Jednak o wiele łatwiejsze niż mogłam przypuszczać.
Po prostu zrobiłam krok, mocniej splatając własne palce z tymi należącymi do Dominata. Monarcha odwzajemnił uścisk, czym nie tylko podniósł mnie na duchu, ale umocnił w przeświadczeniu, że jest tuż obok.
Miałam go przy sobie. On miał mnie. Tylko to się liczyło. Obojętnie jaka wojna i walka na nas czekała.
Patrycjusz przeciągnął się na swoim miejscu, śledząc moje ruchy z uśmiechem.
Jego Dominatka zagryzła mocno wargi, jakby nasz widok ją drażnił.
Król Wielkiej Arwy pociągnął długi łyk z pozłacanego kieliszka, a w jego oczach rozbłysło niekryte podekscytowanie.
Wszyscy na nas patrzyli. Każdy z władców. Każdy z Pierwszych Uległych. Wszyscy patrzyli na naszą dwójkę. Ogień i benzynę. Relacje, która była równie gwałtowna, co głupia. Uczucie, które mogło zniszczyć nie tylko nas, ale wszystko dookoła.
-Wasza Wysokość - z końca stołu poniósł się niski, spokojny głos. - Czyżbyś rozwiązał wszelkie nieporozumienia?
Słowa Ezemurda były skierowane do nas. Mimo, że przemawiał on, moje spojrzenie automatycznie przetoczyło się po sali poszukując Wodza.
Pomieszczenie było ogromne. O wiele większe niż jakakolwiek jadalnia, w której było mi przebywać. Wysokie sklepienie pokrywały freski i złocenia, tak nieskromne, że aż raziły w oczy. Kryształowe żyrandole nie skąpiły światła. Od niesionej przez nie jasności trzeba było mrużyć oczy, by nie oślepnąć od blasku dawanych przez zdobienia z cennych kruszców, kamieni i metali.
Długi stół w kształcie koła nie faworyzował nikogo. Uginał się pod masą półmisków, kryształowej i złotej zastawy oraz świeczników. I tym razem Ulegli siedzieli wraz ze swoimi Dominatami. Kilka miejsc przy nim pozostawało jednak wolnych.
Nie tylko dla mnie i monarchy. Pozbawionych właściciela krzeseł było więcej.
Pięć - wykonałam szybkiej kalkulacji w głowie. - Kogo brakuje?
Dopiero po chwili zrozumiałam, czyich twarzy nie widzę przy stole. Nie było tam Wodza. Próżno było też szukać lodowo-niebieskich tęczówek należących do starego króla.
-Najwyraźniej nie tylko ja miałem problemy z dotarciem - mój Dominat również spostrzegł nieobecność władców.
Ezemurd przekrzywił głowę, a przecinającą twarz blizna raziła oczy bardziej niż zazwyczaj.
- Doszło do pewnego incydentu - gospodarz Zjazdu splótł dłonie. Podniósł się z siedziska, a mnie oblał zimny pot. - Widzisz poszli cię szukać. Ciebie i twojej Uległej. A ja nie mogłem ich powstrzymać.