Rozdział 54

773 41 120
                                    

San Francisco - miasto liczące 884 363 tysięcy mieszkańców. Mieszkali w nim ludzie biedni jak i bogaci, starzy oraz młodzi. Niektórzy urodzili się tam od razu, zaś inni przeprowadzili się tam z jakiś konkretnych powodów.

Mieszkała tam dwójka ludzi całkowicie sobie obcych na samym początku. Mieszkających w jednym mieście, kilka domów dalej od siebie, lecz nigdy nie zdarzyło im się trafić na siebie. Dziwnym trafem, los sprawił, że poznali się przez stronę  internetową, która nie tylko połączyła ich czaty, ale także ich serca.

Z tej miłości, która musiała znieść wiele prób, takich jak gwałt, samookaleczanie czy zdrada, powstało dziecko, które rozwijało się w brzuchu jednego z nich. To było niemożliwe, ale stało się, choć nikt nie był w stanie powiedzieć jak to możliwe. Każdy zastanawiał się jak i dlaczego, ale nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie prócz tego, że to się stało, bo Bóg tak chciał.

Alexander Gideon Lightwood... To głównie jego, dotyczy ta historia o miłości, którą odkrył dzięki portalowi internetowemu. Nikt nie wiedział jak to się rozwinie, ale teraz i on i Magnus byli pewni, że cokolwiek się nie stanie, oni zawsze znajdą drogę aby być ze sobą...

***

Bane patrzył na drzwi za którymi zniknął Alexander i westchnął cicho, miejąc nadzieję, że ten nie wystraszy się syfem który tam zastanie. Brud jaki panował w środku po imprezie, nie został jeszcze posprzątany, bo nie było na to czasu. Teraz jednak Magnus wiedział, że będzie musiał się za to zabrać nawet za chwilę, skoro będzie mieszkał z nim jego chłopak.

- I to na to wydaliśmy tyle pieniędzy? - Zapytał Todd, wyrywając Azjatę z zamyślenia. Po chwili też objął go ramieniem i patrzył z podziwem na budynek przed sobą.

- Tak. Coś wam się nie podoba? - Odpowiedział pytaniem na pytanie i spojrzał na dwójkę rodziców, którzy podziwiali budowlę. Fakt, to był naprawdę ładny budynek i było na co popatrzeć. Magnus cieszył się, że będzie mógł robić to wraz z Alexandrem każdego dnia, bo ten dom był ich.

- Nie, jest idealny synu - odpowiedziała Sophie, przytulając się do męża. 

- Chyba sami się tu wprowadzimy - rozmarzył się Todd, przez co Magnus spojrzał na niego z miną mówiącą: ANI MI SIĘ WAŻ.

- Nie ma mowy - zaprzeczył niemal od razu.

- Tylko się droczę. To wasz dom. Jest perfekcyjny dla dziecka, wystarczy spojrzeć na podwórko...

- Wiem. Chcę tu zrobić jeszcze kilka rzeczy... - powiedział Bane, odsuwając się od rodziców i patrząc w stronę altanki. - Chcę zrobić tu ogród.

- Ogród? - zaciekawiła się mama.

- Tak. Pewnie będzie tam marychę hodował - skomentował Todd, śmiejąc się przy tym głośno.

- Odbiło ci chyba tato - Magnus spojrzał na ojca z lekkim uśmiechem. - Choć w sumie to nie głupie... Bym wsadzał je w ciasteczka, a potem...

- Żadnych ciasteczek! - Pisnęła Sophie, słysząc o tym całym planie. - Zaraz was obu podam na policję i zobaczymy, co wtedy zrobicie.

- W policję, to możemy się bawić jak wrócimy - szepnął Todd jej na ucho, choć Azjata oczywiście to usłyszał i zrobił lekko zniesmaczoną minę.

- Może chcecie kajdanki? - Zapytał z sarkazmem w głosie Magnus, na co rodzice pokiwali twierdząco głowami.

- Jakie znowu kajdanki? Magi! - Pisnął zszokowany Alec, który pojawił się znowu na dworze. - Dlaczego nie jesteście jeszcze w środku i dlaczego rozmawiacie o kajdankach?

I Promise You For a Ten Fingers/ MalecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz