Rozdział 57

642 37 56
                                    

Alec chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Magnusa już nie było. Wiedział, że wszystko spieprzył. Przecież i tak nie wiedział kiedy mu się oświadczy, więc i tak byłoby to spodziewane. Odłożył pudełeczko do tej samej szafki, w której ją znalazł, a potem położył się spać z nadzieją, że gdy się obudzi, Bane będzie już przy nim.

Magnus wyszedł z domu, a pierwsze co poczuł, to zimne powietrze na swoim ciele. Pogoda, która była na dworze nie była typowa dla San Francisco. Wyszedł na świeże powietrze bez żadnej kurtki, która mogłaby go ogrzać.

Wezwał taksówkę i pojechał nią do parku. Nie był to jednak najlepszy pomysł. Zapowiadało się na deszcz, a jego naszło na kontemplacje w parku na dworze, czego w ogóle nie przemyślał. Mógł sobie teraz przybić tylko mentalnie piątkę za pomysłowość.

Spacerował, a deszcz moczył mu ubrania. Było mu zimno i był cały przemoczony, a dodatkowo robiło się coraz ciemniej. Rozmyślał nad tym wszystkim i nie wiedział co robić. Nie chciał, żeby Alec dowiedział się o tym pudełeczku, ale to już się stało, za co winił samego siebie. Mógł nie zostawiać go w takim miejscu, tylko zabierać każdego dnia ze sobą. Niestety teraz było już za późno.

Alexander drzemał około godzinę, a kiedy się obudził sprawdził dokładnie cały dom, aby się upewnić czy Magnusa nie wrócił. Kiedy stwierdził, że dalej go nie ma, zaczął się martwić. Wziął telefon i zaczął do niego dzwonić z nadzieją, że ten odbierze i powie mu gdzie jest.

Bane szedł zziębnięty przed siebie, rozmyślając nad całą sytuacją. Ledwo czuł palce u rąk, kiedy poczuł w kieszeni spodni wibracje telefonu. Wyciągnął go i spojrzał na wyświetlacz. To był Alec. No, a kto inny mógł do niego dzwonić?
Chciał odebrać w pierwszej chwili, ale zmienił zdanie i odrzucił połączenie, ponieważ niedługo miał wracać do domu.

Telefon jednak nadal uparcie dzwonił. Magnus zaczął się martwić, że może coś stało się Alexandrowi, albo co gorsza perełce, choć ta była tak mała, że raczej narazie nic jej nie groziło, a przynajmniej miał taką nadzieję. Chłopak w końcu odebrał, ale nie odzywając się szedł dalej.

- Kochanie gdzie jesteś? – Odezwał się przejęty Alec. – Martwię się.

- Postaram się niedługo wrócić - odpowiedział tylko, patrząc na palącą się latarnie.

- Jest zimno. Proszę wróć...

- Nic mi nie będzie. Najwyżej tylko się przeziębię – zakaszlał do telefonu.

- Zrobię ci ciepłą herbatkę. Wracaj już do mnie – Alec wstawił wodę w czajniku i nadal spoglądał za okno by patrzeć, czy Magnusa już nie widać gdzieś w pobliżu.

- Yhm... Dziękuję – rozłączył się. Złapał pierwszą lepszą wolną taksówkę i wrócił do domu. Cały trząsł się z zimna niczym galareta. Nie mógł być dłużej na dworze i sprawiać, że Alec się o niego martwił, szczególnie w tym stanie, dlatego postanowił wrócić jak najszybciej. Po powrocie, wszedł po cichu do domu i zdjął buty.

- Jesteś lodowaty. Co ci do łba strzeliło?! Odchodziłem od zmysłów! – Alec usłyszał, jak chłopak wszedł do domu i od razu podszedł do niego z kocem i opatulił go szczelnie. Tak bardzo się martwił. Magnus czasem był idiotą.

- Ja... Musiałem trochę pomyśleć... To, że jestem zimny to nic... - Słyszał przerażenie w głosie Alexandra i to jak bardzo zdenerwowany jest na niego, przez jego zachowanie. W sumie nie miał co mu się dziwić. Na dworze było zimno i ciemno, a w dodatku Azjata wyszedł smutny z domu, przez co czarnowłosy obawiał się o niego jeszcze bardziej.

- Jesteś głupi. Chodź się rozgrzejesz – pociągnął go do kuchni i podał mu herbatę, a po chwili zarzucił na niego kolejny koc, choć to było bez sensu, bo Bane siedział w mokrych ubraniach.

I Promise You For a Ten Fingers/ MalecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz