ROZDZIAŁ 28

101 6 25
                                    

Delikatne słońce tego wrześniowego dnia okalało jej drobną, śpiącą jeszcze twarz, przebijając się przez rolety w jej pokoju. Wierciła się pod tego wpływem, bo nigdy nie lubiła takich pobudek. Przekręciła się na bok, wtulając się w świeży materiał poduszki, robiąc to niczym dziecko. Dziecko, o którym właśnie sobie przypomniała. Zerwała się z łóżka, sięgając po telefon, który dziwnym trafem nie zadzwonił z budzikiem, aby ją obudzić. Była pewna, że poprzedniego wieczoru ustawiła go sobie tak, jak zawsze, ale jak się okazało, nie zrobiła tego. Jeszcze w piżamie, kompletnie nie zwracając na nic uwagi, zbiegła na dół, gdzie byli dosłownie wszyscy.

- Mamo, zaspałam. Bou się spóźni do przedszkola - związała szybko swoje włosy w niedbałego kucyka. W środku jej ciało jeszcze na wpół spało, więc nie zauważyła, że jej dziecko siedzi przy stole i je śniadanie.

- Cześć mamo - pomachała jej wesoło pięciolatka.

- Cześć Bou - podeszła do szafek, dopiero po chwili orientując się z kim tak właściwie rozmawia. Obróciła się na pięcie, patrząc na swoje dziecko - Bou? Przecież jest po dziewiątej, powinnaś być już na zajęciach.

- Amy - zaśmiała się cicho Elizabeth z ubranym na siebie fartuszkiem - jest sobota.

- Sob...- spojrzała w kalendarz wiszący w kuchni na lodówce - To dlatego budzik mnie nie obudził - usiadła przy stole, opierając głowę o ręce. Poczuła w klatce lekki uścisk spowodowany biegiem ze schodów, co nie było w jej przypadku dobrym rozwiązaniem. Musiała przez moment dojść do siebie, ale w taki sposób, aby nikt o tym nie wiedział.

- Daliśmy ci trochę pospać - wtrącił Brandon, który siedział obok wnuczki.

- Oh, ale wy łaskawi - uniosła głowę, wesoło przewracając oczyma.

- Ale jako, że już wstałaś, to babcia da ci naleśnika - z iskrą w oku powiedziała Bou, która z łatwością namówiła Elizabeth na ten łakoć na śniadanie.

- Ale tylko jednego, muszę się zjawić u Jorge'a w księgarni.

- Mogę z tobą? Proszę - zrobiła słodkie oczka rudowłosa, bo szczerze zdążyła się stęsknić za tamtym miejscem.

- Możesz. Tak właściwie idę tam, bo Jorge zaoferował mi tam pracę - odpowiedziała zgodnie z prawdą, nakładając sobie na talerz naleśnika.

Wzrok Elizabeth i Brandona spotkał się po sobie i było widać, że tego wyznania się nie spodziewali. Amy zaskoczyła ich, oczywiście pozytywnie, choć oni nigdy nie kazali iść jej do pracy, odkąd urodziła się Bou. Wiedzieli, że Amy po swoich przejściach jest nieco inna i trudno było jej się doprowadzić do porządku, więc nie śmiali nawet od niej tego wymagać.

- Nic nie wspominałaś o tym, że chcesz zacząć pracę - przysiadła się do stołu Pani Winston.

- Wiem, bo nie chciałam.

- Od kiedy o tym myślałaś? - dopytał Brandon.

- Od jakiegoś czasu.

- A szukałaś czegoś konkretnie?

- Szukałam, ale nic za bardzo mi nie przypasowało. A wczoraj dzwonił do mnie Jorge zapytać co u mnie i rozmowa tak się potoczyła, że mi zaproponował prace u siebie.

- W sumie to dobre rozwiązanie - poparła to Elizabeth - Kochasz książki, więc pewnie będzie ci tam, jak w raju.

- Pewnie tak, dlatego chciałabym iść zobaczyć, jak to będzie.

- Życzymy ci w takim razie powodzenia - uśmiechnął się do niej pokrzepiająco jej ojciec, który w środku kipiał z dumy.

Zaraz po śniadaniu obie Winston pobiegły na górę do swoich pokoi. Zabawnie to wyglądało w oczach Branodn'a i Elizabeth, ponieważ oni widzieli już dorosłą Amy i praktycznie jej kopię z dzieciństwa, czyli Bou. Jeszcze zabawniejsze było to, że dziewczyny miały sypialnie naprzeciw siebie, więc nie muszą do siebie biegać przez pół domu. Obie zostały drzwi otwarte, tak aby jedna drugą mogła widzieć. A raczej widzieć to w, co się ubierze. I Bou kompletnie nie patrzyła na to, że nie ma już aż takiego słońca, ani wakacji, tylko grzebała w szufladzie tam, gdzie ma rzeczy typu krótkie spodenki i sukienki. Próbowała wyszukać tę jedną, w której czuje się bardzo dobrze i ona w dodatku lekko się kręci. Trampki miała już uszykowane i to wcale nie było tak, że one źle by wyglądały do sukienek. Przeciwnie, pasowały lepiej niż co poniektóre baleriny. Druga zaś z rodu Winstonów stawiała oczywiście na klasykę, jednak tym razem nie były to czarne rurki, czy cokolwiek innego czarnego. Tym razem ożywiła kolorami nieco swój ubiór, co nie było ani trochę do niej podobne. No, ale w końcu chciała się pokazać z dobrej strony, a gdyby przyszła do księgarni ubrana cała na czarno i miałaby tam pracować co dzień w czarnym ubraniu, ludzie uznali by ją za żałobnicę, albo kogoś podobnego, a tak przecież nie jest. Nie stawiała także na sukienkę, bo nie czuła by się w niej na tyle komfortowo, aby w ogóle wyjść w takim czymś chociażby z łazienki. Dokładnie pamięta uczucie, kiedy dla Bou musiała ją ubrać i czuła wzrok wszystkich na sobie tamtego dnia. Dla niej to w żaden sposób nie było miłe. Na stopy nałożyła białe trampki, które o dziwo rzeczywiście są białe, a nie w innym kolorze. Na zgrabne nogi ubrała jasnoniebieskie jeansy, które podwinęła w kostkach z powodu ich długości. Co tu dużo mówić, skoro Amy nigdy nie była za wysoka. Spodnie oczywiście z dziurami, bo Winston tylko takie kocha i nosi. Do tego zwykły biały t-shirt z ckliwym napisem i była gotowa do wyjścia. Nie czuła potrzeby robienia sobie makijażu, bo i bez niego wyglądała przyzwoicie. Już musiało by być coś naprawdę poważnego, że Amy by się pomalowała. Jej naturalność jest piękna sama w sobie.

Will you be my daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz