ROZDZIAŁ 52

96 6 18
                                    


Nigdy nie przepadała za mrozem i zimnem, bo zwykle była typem osoby, co zawsze musi mieć ciepło wokół siebie i pod stopami, a tego dnia właśnie tak ciepło nie było. Stała w swoim ulubionym płaszczyku i zimowych butach, czekając w umówionym miejscu na Harry'ego. Zastanawiała się przez ten czas, na jakim etapie w ogóle jest ich relacja, ale nie mogła znaleźć odpowiedniego słownictwa, a tym bardziej pełnowartościowej odpowiedzi. Było to po prostu coś dziwnego, bo zaufała mu w dość szybkim tempie, tak samo, jak rozmawiała z nim o wiele swobodniej niż z innymi chłopakami. Harry po prostu wzbudził w niej takie emocje, o których istnieniu już dawno zapomniała. Mogłaby sobie przysiąc, że ostatni raz, kiedy tak się czuła, to był ten czas, którego nienawidzi wspominać, ale kiedy robi to Harry, to jest zupełnie inaczej. Jakby wszystko to, co ona czuje w jego pobliżu nabierało zupełnie innego wymiaru. A Amy tak sobie wmawiała, że ona i Harry to dwa inne światy, które do siebie nie pasują, a jej mama miała racje, że to nie prawda.

Chuchała, co chwilę na swoje dłonie, by choć troszkę dodać im ciepła, którego jej brakowało. Niecierpliwiła się, ale mogła zrozumieć, że coś mogło go zatrzymać. Z chwili na chwile, które dłużyły jej się niemiłosiernie, w końcu sobie odpuściła. Spoglądając na godzinę w telefonie, zorientowała się, że to powinien być już koniec spotkania, a nie jego początek, który nawet się nie zaczął. dlatego obrała kierunek domu. Szła do niego szybkim, ale uważnym krokiem, aby przypadkiem na nikogo nie wpaść, bo ostatnimi czasy bardzo lubiła, oczywiście w przenośni. Zdecydowanie Holmes Chapel nie było miejscem dla niej, prócz pracy, której tu wykonywała. Nie czuła się tu jeszcze zbyt dobrze, choć niektóre rzeczy tutaj ją urzekały. Sytuacje, które ją zniechęcały do tego miejsca, to na przykład wpadanie na ludzi, czy tak, jak dziś; nie przychodzenie pod umówione miejsce. Wchodząc do domu mocno trzasnęła drzwiami, aż Elizabeth podskoczyła. Widząc tak złą, a za razem smutną córkę, serce jej pękało. Dziewczyna szybko odwiesiła swój płacz na wieszak, a do szafki schowała buty, które tylko będą jej teraz przypominać o tej sytuacji. Pomknęła do swojego pokoju, nie zważając na patrzącą na nią matkę, która musiała zareagować. Koniec końców chodziło o jej dziecko, które wróciło nie w humorze po spotkaniu, o którym wiedziała. Amy rzuciła się na swoje łóżko w ubraniach, gdzie nigdy by tego nie zrobiła. Zatopiła głowę w poduszce, powstrzymując się od spływu jakiejkolwiek łzy. Nienawidziła w tym momencie siebie i swojej łatwowierności, bo czego mogła się spodziewać, bo człowieku, który jest gwiazdą. Leżąc tak dalej, po chwili usłyszała pukanie do drzwi. Delikatność, którą w tym słyszała wskazywała tylko na jedną osobę. To nie Brandon, bo ten zwykle puka do drzwi znanym jej rytmem, który kiedyś sobie razem ustalili. To nie mogła być też Bou, bo ona nie puka do jej drzwi, a zwyczajnie wchodzi, więc było oczywistym, że jest to Elizabeth.

- Kochanie mogę wejść? - uchyliła lekko drewniany materiał, spoglądając na córkę.

- Tak, wejdź - westchnęła, siadając normalne na łóżku.

- Zmartwiłaś mnie swoim wejściem - zamknęła za sobą drzwi, a następnie usiadła się obok córki.

Amy wygodniej usadowiła się na miękkim materacu, opierając głowę o ramię matki. Brakowało jej takich chwil, szczególnie po tym, kiedy jeszcze do niedawna bardzo mocno odpychała od siebie własnych rodziców, którzy tylko i wyłącznie chcieli jej pomóc.

- Chcesz pogadać? - zapytała, patrząc na dziecko.

- Nie wiem, czy jest o czym...

- O spotkaniu.

- Nawet do niego nie doszło - machnęła rękoma, odklejając głowę od jej ramienia - wystawił mnie, wyobrażasz to sobie?

- Może był jakiś tego powód?

Will you be my daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz