ROZDZIAŁ 50

88 7 22
                                    


Amy nigdy nie była osobą, która wstaje na ostatnią minutę, zawsze miała budzik nastawiony co najmniej godzinę wcześniej niż miała coś zaplanowane. Nigdy nie miała problemu z uwinięciem się szybciej niż dwadzieścia minut, ale tego dnia los postanowił zrobić jej małego psikusa. Wcale nie byłą to sobota, że brunetka zapomniała nastawić budzika, był to środek tygodnia, więc Amy tym bardziej powinna o tym pamiętać, a zdarzyło się to, że tego nie zrobiła. I może wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że prawie była spóźniona na autobus do Londynu. Godzina i tak była wczesna, ale ani Brandon'a ani Elizabeth nie było już w domu, sama Bou również została wyszykowana dzień wcześniej do przedszkola, więc nie było z tym żadnego problemu by tylko zjadła śniadanie i pojechała wraz z dziadkiem pod znane miejsce. Tak, jak oni mogli być spokojni, tak Amy niekoniecznie. Patrząc na zegarek, którego i tak nie nosiła, stwierdziła, że nie ma już czasu na żadne śniadanie, dlatego zbierając wszystko, co potrzebuje, zbiegła po wielkich schodach, z których o mały włos by spadła. Może to było jedyne szczęście tego dnia, że owy wypadek jednak do końca się nie wydarzył. Szybkim tempem włożyła na siebie zimowe buty i ciepły płaszcz, a zaraz potem zakluczając dom, biegła na przystanek autobusowy. Wiedziała, że nie powinna tego robić, tym bardziej przed badaniami, ale nie miała wyjścia, w innym wypadku, spóźniłaby się na umówioną wizytę. Płuca mocno dawały jej znać o sobie, gdyby miała teraz taką możliwość, wyplułaby je, byle by nie czuć tego dziwnego kłucia, które ciągle powracało. Leki, które przyjmowała, mało kiedy pomagały, a to wyłącznie z jej winy, którą ona zna. Gdyby nie bieganie, może czuła by się lepiej, ale na plus jej wyszło, bo przynajmniej na czas zdążyła złapać autobus.

- Do Londynu - wysapała.

- Idealnie Pani zdążyła - zaśmiał się cicho kierowca, podając jej bilecik.

- Może jednak mam dziś farta - sapnęła, kierując się na sam tył autobusu.

Ze świstem w ustach opadła na jeden z foteli, który okazał się być tym przy oknie. Za dzieciaka, kiedy jeździła na wycieczki szkolne, najbardziej lubiła siedzieć właśnie tam. Możliwość podziwiania widoku plus oparcia się o szybę była dla niej największą frajdą podczas tego wszystkiego, nie zwiedzanie, nie inne rzeczy, a właśnie to. I tym różniła się od innych, czego niektórzy nie umieli pojąć. A teraz to samo może dostrzec w swoim dziecku, które jest jej odbiciem lustrzanym z dawnych lat.

Zdążyła uspokoić rozpędzone i łapiące tlen płuca. Na jej szczęście nikt nie musiał widzieć jej stanu, bo wszyscy woleli siedzieć na przodzie przy gadatliwym operatorze kierownicy w autobusie. Amy nie zważała na śmiechy i głośne rozmowy, dała się ponieść temu, czego pragnęła, czyli sennemu znużeniu, dlatego lekko przymknęła oczy. Dla niej to była dosłownie chwila, która upłynęła zbyt szybko. Wysiadając z autobusu i rozglądając się po mieście, zatęskniła za starym życiem tutaj. Uwielbiała tutejszych ludzi, którzy niczym mrówki przemierzały ulicę Londynu. Każdy z nich zajęty sobą, nie patrzący na nikogo wokół. Fascynowała się wszystkim, co widziała w tym mieście, bo to tu był jej dom, nigdzie indziej. Gdyby mogła, została by tu wraz z Bou i rodzicami, ale los i czas chciał inaczej. To wszystko, co tu przeżyła może wspominać w swojej pamięci, ale kiedy już tu się znajdowała, rzeczywistość nabierała dla niej innego znaczenia. Tu było po prostu wszystko inaczej, mimo złych, jak i dobrych chwil, które miała szanse doznać.

Dosłownie chwilę zajęło jej dojście do szpitala, gdzie była umówiona z doktorem Anderson'em. Znała te ulice, jak własną kieszeń, więc gdyby ktoś zapytał się jej o drogę, bez problemu udzieliłaby odpowiedzi na to pytanie. Po za tym, Royal Free Hospital jest miejscem, w którym urodziła się Bou, więc nie było najmniejszego problemu, by tu dotrzeć. Kierowała się, jak ostatnio, by dotrzeć do odpowiedniego pomieszczenia, czyli prosto, a następnie korytarzem w prawo. I dotarła, ponownie czekając, nim lekarz ją wywoła. Niesamowicie obawiała się tego, co dziś może usłyszeć, plus zdawała sobie sprawę, że jej dzisiejszy maraton na przystanek na pewno nie polepszy wyników. Z głową w chmurach siedziała i czekała na wywołanie, kompletnie nie zważała na innych, którzy także czekali. Zwyczajnie patrzyła na swoje dłonie, które pod wpływem stresu bawiły się własnymi palcami.

Will you be my daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz