ROZDZIAŁ 11

104 8 35
                                    


W domu Winstonów pachniało wypiekami królowej kuchni. Nie byłaby sobą, gdyby na specjalną okazję nie upiekła swojego popisowego ciasta blueberry pie. Niby nic specjalnego, ale kiedy już na język i podniebienie trafi jej samo przygotowane jagodowe nadzienie, zachwytom nie ma nigdy końca. I przede wszystkim ono zawsze się sprawdzało, więc musiała je upiec, nawet teraz, kiedy już za parę godzin będą u nich sąsiedzi wraz z synem. Mała Bou małe zamiłowanie do kuchni miał awłaśnie od swojej babci, która już niedługo ponownie przyjmie rolę jej matki. Z samego rana, nawet już nie idąc obudzić Amy, zbiegła od razu w piżamie do kuchni, czując wypieki Elizabeth. Prawie zleciała ze schodów, ale w ostatnim momencie złapała równowagę.

- Babciu! - krzyknęła uradowana na widok jej fartuszka, który czeka łjuż przewieszony przez krzesło.

- Dzień dobry Bou - uśmiechnęła się - Co cię do mnie sprowadza mały śpiochu?

- Mogę ci pomóc? Proszę, proszę, proszę - zrobiła w jej kierunku słodkie oczka, które zawsze bez względu na wszystko po prostu działały.

- Czekałam aż tylko się obudzisz. Wkładaj szybko i myj ręce -puściła jej oczko, podając jej, jej fartuch, który był nieodłączny w kuchni.

Ubrała na siebie i swoją słodką piżamkę różowy fartuszek z minimalistycznym rysunkiem kwiatka w jego prawym rogu. Stanęła na krzesło, aby dosięgnąć do zlewu w kuchni i odkręciła kran, myjąc dokładnie swoje małe rączki. Przybiły sobie piątkę, zabierając się do pracy. Jak na swoje pięć lat była rozważna i śmiało mogła pomóc w kuchni. Elizabeth kroiła ziemniaki w plastry, a ona z kolei układała ser na całej powierzchni żaroodpornego naczynia, aby przykryć całe mięso pod spodem. Równo o jedenastej wstawiły lasagne do piekarnika, aby spokojnie mogła się zrobić do godziny trzynastej. I nawet w tym czasie Brandon zdążył wrócić szybciej z pracy, aby być z nimi podczas tego obiadu. Z uśmiechem przywitał dwie ze swoich trzech kobiet życia, biorąc wnuczkę na ręce. Od początku była dla niego całym światem i logicznym było, że nieba by jej uchylił, gdy tylko nadarzy się jakaś okazja ku temu.

Gdzie macie Amy? - zapytał, idąc z nimi do kuchni pełnej jego ulubionych zapachów. Palcem nawet próbował wyskrobać odrobinę nadzienia jagodowego z wypieku, za co dostał po rękach.

- To na potem. Siedzi u siebie, nie schodziła do nas.

- Pójdę do niej, przyda nam się rozmowa.

Postawił rudowłosą na ziemi, obierając kierunek jej pokoju. Ominął schody sprawnym krokiem, po chwili będąc już przed drzwiami swojego jedynego już dorosłego dziecka. Na chwilę zatrzymał się i wspominał czasy, kiedy była jeszcze w tym wieku, w którym teraz jest jego wnuczka. Te czasy minęły i nigdy już nie wrócą, a on zawsze będzie żałował, że nie miał możliwości widzieć, jak ona dorasta. Mieli wtedy ciężki okres, a jego praca była, jako wieczne delegacje poza domem. Możliwość widzenia się z dzieckiem miał tylko i wyłącznie internetowo, bądź też na kilka dni, gdy wracał do domu, by potem za chwilę z niego wyjechać. Gdyby tylko miał szansę, aby naprawić to, to zrobił by to, ale Amy nigdy mutego nie wygarnęła, nigdy nie skarżyła się na to, że jej go brakuje. Gdy tylko miała szansę spędzać z nim każdy wolny czas, oboje wykorzystywali to, jak tylko mogli nawet na więcej niż sto procent. Pokręcił głową na prawo i lewo, podnosząc wzrok na materiał dębowych drzwi, które miał przed oczami. Cicho zapukał, bo nigdy nie chciał zakłócać jej spokoju i przestrzeni osobistej, a ona była dokładnie taka sama. Odziedziczyła po nim bardzo wiele cech, jednak wygląd miała olśniewający po matce. Czkał niedługą chwilę, aż one drgnęły, a przed nim pojawiło się jego dziecko. Amy lekko smutnymi oczami wpatrywała się w niego, a on czuł, że rozmowa jej na pewno się przyda i pomoże. Zawsze tak było, bo on zawsze miał dla niej dobre słowo w kieszeni. Uśmiechnął się w jej kierunku delikatnie, a za razem pokrzepiająco.

Will you be my daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz