ROZDZIAŁ 72

69 7 12
                                    


Szpitalny korytarz nie opustoszał do samego końca. Zostały na nim trzy osoby, które cierpliwie czekały końca tego, co miało być tym strasznym scenariuszem. Mała Bou od kilku godzin spała na kolanach u Elizabeth, która choć na moment miała pewność, że dziewczyna odpocznie przez chwilę. Wiedziała, że dla sześciolatki to jest niczym koszmar być tu w szpitalu i nie wiedzieć, co właściwie dzieje się z jej mamą. Kobieta co jakiś czas zerkała na drobne i bezbronne ciało wnuczki, sprawdzając, czy śpi i oddycha. Natomiast sam Brandon nie umiał znieść dłużącego się w jego głowie czasu, który płynął zbyt wolno. Dostawał szału, kiedy przez kilka godzin nie dostał żadnych wiadomości na temat własnego dziecka, które jest jego oczkiem w głowie. Serce bolało go niemiłosiernie mocno, bo sam nie mógł nic poradzić na jej stan zdrowia. Nawet jeśli miałby pieniądze na operacje, która mogłaby być konieczna, nie miałby pewności, czy wszystko pójdzie dobrze. Wtedy nigdy by sobie tego nie darował.

- Cholera, czwarta godzina i dalej nic nie wiemy - mruknął, uderzając otwartą dłonią w ścianę.

- Musimy uzbroić się w cierpliwość - Winston głaskała bujne loki wnuczki, nie chcąc, aby ta pod wpływem emocji jej męża, przypadkowo się obudziła - może zaraz to się skończy i czegoś się dowiemy...

- Elizabeth... - westchnął zrezygnowany - jeśli ona... co my wtedy zrobimy? - spojrzał na żonę smutnym wzrokiem. Nie był nawet w stanie wypowiedzieć słów, które w rzeczywistości ciężko mu było sobie wyobrazić na realne wydarzenia.

- Nie możesz myśleć w ten sposób - pokręciła głową - przeszła w życiu wiele i jestem pewna, że i teraz sobie poradzi. Nie zostawi swojego dziecka.

- Po prostu nie mogę znieść tej ciszy, bez niewiedzy Elizabeth... To cholernie mocno boli, kiedy chcesz pomóc własnemu dziecku, ale do cholery nie wiesz, jak... - usiadł na jednym z krzeseł, zatapiając twarz w dłoniach, a słone łzy zaczęły spływać po jego zarysowanych policzkach.

Elizabeth widząc fatalny stan swojego męża, nie mogła nie reagować. Wiedziała, że Brandon poświęcił wiele, aby być teraz, jak i wcześniej przy córce, mimo że bywało różnie. Praca zobowiązywała go do różnych rzeczy, przez co jeszcze dziesięć lat temu mało co, widywał się w z dzieckiem, które wtedy potrzebowało jego uwagi. Zawsze przy niej był, kiedy tego potrzebowała, bym jedyną osobą, którą wierzyła tamtego dnia, że uda jej się wygrać. Siadając obok niego z Bou na rękach, objęła go swoim jednym ramieniem i ucałowała w czoło, zupełnie tak, jakby czas dla nich nie miał znaczenia i dalej byli tymi nastolatkami w momencie, kiedy się poznali. Elizabeth od początku pokochała go za to, jaki jest, a nie kim jest i jaki ma status w społeczeństwie. Od pierwszego spojrzenia pokochała jego brązowe włosy, które teraz mają nieco siwizny z powodu upływu wieku. Pokochała jego duże dłonie, w których jej drobne dosłownie tonęły. Uwielbiała jego kojący zapach i ton głosu, bo wtedy czuła się bezpiecznie. Śmiech, jakim ją darzył był czymś w rodzaju ukojenia, który sprawiał radość również i jej nawet do dziś dnia. Nienawidziła momentów, kiedy jej mąż nie dawał sobie rady, choć te bywały rzadko, więc właśnie wtedy chciała, by wiedział, że ten może na niej polegać.

- Brandon - szepnęła, bawiąc się jego siwymi włosami - wiem, że Ci ciężko, że wspomnienia wracają. To boli, zdaję sobie z tego sprawę. Jednak Amy Cię kocha bez względu na to, czy umiałbyś jej pomóc czy nie. Przypomnij sobie, kto był przy niej zawsze podczas występów najbliżej, hm? Na czyj przyjazd nie mogła się doczekać w czasie świąt? Twój kochanie... Bo mimo odległości, dawałeś jej siebie w tylu procentach, ilu mogłeś...

- Wiem Ellie - zdrobnił jej imię, wpatrując się w jej oczy. To była jedna z kilku rzeczy, które urzekały go za każdym możliwym razem, gdy w nie zerkał - Kocham cię, wiesz?

Will you be my daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz