ROZDZIAŁ 79

84 6 49
                                    


Dni bez Johanny mijały rodzinie Tomlinsonów bardzo ponuro, zupełnie tak, jakby to i oni umarli i odeszli z tego świata. Choć część z nich pogodziła się już ze stratą mamy, to jednak Felicite nie była jedną z nich. W swoim cichym i szarym pokoju zamykała się na całe dnie i nie było nikogo, kto odważył by się do niej pójść. Jedyny Louis, kiedy miał chwilę wolnego od zajmowania się swoim synem próbował swoich sił, aby chociażby przez drzwi z nią porozmawiać. Niestety nie było to takie proste, jakby mogło się wydawać. Dziewczyna była uparta, jak jeszcze nigdy, nie była też skora do rozmów, więc to utrudniało zadanie szatynowi. Mimo to kolejnego dnia postanowił spróbować ponownie, kiedy to zaraz po śniadaniu powędrował pod drzwi jej pokoju. Cicho zapukał znaną tylko im dwóm melodię, dzięki której wiedzą, kogo mogą się spodziewać. Czekał na jakąkolwiek interakcję z jej strony, ale nie wiedział, czy się jej doczeka.

- Fizzy - szepnął, opierając głowę o drzwi.

- Zostaw mnie Louis, idź stąd - sapnęła, a on wiedział po jej kruchym głosie, że kolejny raz płacze.

- Proszę, porozmawiaj chociaż ze mną... Tylko chwilę, nie proszę o nic więcej...

- Nie chcę rozmawiać, nie ma o czym.

- Wiesz, że jest, martwię się o ciebie, Felicite...

Nie dostał żadnej odpowiedzi, jedynie słyszał ciche szemranie za drewnianymi drzwiami. Miał nadzieję, że dziewczyna tym razem pozwoli mu się do siebie zbliżyć, jak za dawnych czasów, kiedy to rozmawiali praktycznie godzinami ze sobą. Po chwili zauważył, że klamka lekko się rusza, więc odsunął się o jeden, mały krok, a zaraz potem ujrzał w nich swoją siostrę. Jej stan był o wiele gorszy niż zeszłego dnia. Zupełnie tak, jakby jej ciało nie wiedziało, jak ma funkcjonować. Nie dbała o siebie, a makijaż na twarzy miała od ponad trzech dni. Serce Louis'a pękało coraz to mocniej i sam się sobie dziwił, że jeszcze sobie daje radę.

- Fizzy - szepnął do niej ze łzami w oczach, a ona patrzyła na niego beznamiętnie.

- Co chcesz, Louis? - zapytała cicho.

- Mogę wejść?

- Skoro musisz - odsunęła się w głab pokoju, jednocześnie dając mu znak, aby wszedł.

Louis zamknął za sobą drzwi od pomieszczenia, nie spuszczając z niej wzroku. Czasem zdarzyło mu się rozejrzeć po czterech ścianach, aby przypadkiem nie znaleźć tego, co niszczyło ją jakiś czas temu - mianowicie narkotyki. Musiała zauważyć jego zachowanie, bo inaczej by tego tak nie skomentowała.

- Niczego nie mam, przecież nie biorę - mruknęła, a szatyn kucnął przy niej, kiedy ta siedziała na łóżku.

- Wierzę Ci, Fell - zdrobnił jej imię w sposób taki, jaki tylko on to robi. Wcześniej robiła też to ich mama.

- Nie mów tak do mnie, proszę...

- Wiem, że boli Cię jej strata, każdego z nas boli. Jednak ona nie odeszła na zawsze, wszyscy mamy ją w swoich sercach - przytulił jej drobne ciało do siebie, mimo iż była od niego wyższa. Jej stan powodował po prostu, że nikła w oczach.

- Chciałabym ją przytulić, móc z nią porozmawiać - rozpłynęła się pod jego dotykiem, pozwalając sobie na ten sam gest, który wykonał on względem niej - chciałabym zobaczyć jej uśmiech, poczuć jej zapach...

- Jeśli masz ją w sercu, to masz ją przy sobie Fizzy.

- Nigdy jej nie zapomnę, nauczyła mnie dosłownie wszystkiego. Była idealną mamą bez względu na wszystko...

Will you be my daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz