ROZDZIAŁ 65

63 7 18
                                    


Wyjazd z domu do LA przyszedł o wiele szybciej niż się spodziewał. Mimo tego, że nie chciał akurat w takim momencie zostawiać swojej rodziny, to musiał wrócić do tej drugiej, gdzie również go potrzebują, a raczej potrzebuje go jego własny, rodzony syn. Było nie było, dał Brianie szansę na regeneracje i zmianę nastawienia, więc był ciekaw, czy dziewczyna z niej skorzystała. Schodząc z walizką, z którą przyjechał ponad tydzień temu, nie wiedział, co właściwie będzie go czekać w Los Angeles. Nie był jednak nastawiony źle na to, co może się zadziać, w najgorszym wypadku, będzie walczyć o prawa do swojego dziecka.

- Uważaj na siebie, dobrze? - poprosiła Johannah, przytulając swoje najstarsze dziecko.

- Obiecuję, że będę. Dacie sobie radę beze mnie?

- Oczywiście, Lottie ma dzisiaj przyjechać na kilka dni, więc na pewno będzie dobrze - posłała mu uśmiech pełen zapewnienia.

- Oby. Gdyby coś, to macie do mnie dzwonić - popatrzył na mamę z pewnym wzrokiem, aby to zrobiła w razie wypadku.

- Louis, nie martw się na zapas. Masz załatwić swoje sprawy i wtedy możesz zawracać sobie głowę nami.

- Dobrze wiesz, że tak nie umiem - pokręcił głową.

- To się nauczysz - puściła mu oczko, klepiąc go w tyłek - leć, bo nie zdążysz.

- Kocham was, trzymajcie się.

- Do zobaczenia.

Droga na lotnisko dłużyła mu się niemiłosiernie mocno. Gdyby mógł, przyspieszył by wszystko o kilka dobrych godzin, aby być już na miejscu. Choć lubił latać samolotem, tak jakoś do tego lotu sam siebie nie umiał przekonać. To nie tak, że czuł nadchodzące zło, Louis wbrew pozorom był wewnętrznie spokojny. Zwyczajnie wolałby być już na miejscu i ominąć lot, który jest przed nim. Dziesięć godzin w samolocie wcale go nie pociesza, gdyż on nie bardzo potrafi w takim miejscu zasnąć. Już musi być, kiedy jego organizm błaga o odrobinę snu i odpoczynku, ale nie w dzień, kiedy dopiero, co wstał na nogi. Dziesięć godzin męczarni sam na sam na pokładzie prywatnego samolotu, o który poprosił dla własnego spokoju i braku plotek w mediach. Wolał uniknąć niedomówień i kolejnych artykułów, które czasem mocno się na nim odbijają. Te myśli minęły z chwilą, kiedy samolot znalazł się wśród spokojnych chmur, które tylko prosiły o podziwianie. Białe kłęby o ogromnych wielkościach to było coś najbardziej niesamowitego podczas całego lotu, zarówno tego, jak i wszystkich innych. Możliwość zobaczenia świata z góry jest niewyobrażalnym uczuciem, którego każdy człowiek musi doznać. Wszystko wtedy się zmienia, z ogromnego na bardzo małe, nawet nie dostrzegalne w niektórych momentach lotu. Dziesięć godzin minęło mu szybciej, niż sam dojazd na lotnisko. W Los Angeles zadbał także o spokój, którego pragnął, więc nie musiał się obawiać nieprzyjemnych chwil robienia zdjęć, jak i durnych pytań, które zawsze były mu nie na rękę. Kiedy był jeszcze w zespole, zwykle były to pytania o jego relację z Harry'm. Nigdy nie mógł na nie odpowiedzieć, bo gdyby chociażby coś pisnął, nie miał by zbyt dobrze będąc na dywaniku u Simon'a i całej bandy. Jedynym uczuciem szczęścia podczas bycia w trasach z chłopakami była możliwość spotkania fanów i śpiewania dla nich i z nimi. Wtedy czuł pełnie szczęścia i radości, której w innych momentach życia i trasy mu brakowało. Jego ostoją w tamtych czasach był nie kto inny, jak Styles, więc dlatego na samym początku ciężko było mu się oswoić z tym, że jego już nie ma i nie będzie, jako osoby, którą może nazwać "swoją".

Przekraczając lotnisko w Los Angeles, sam chciał jechać do domu dziewczyny. Nie zamierzał wciągać w to osób trzecich, typu ochroniarz, czy ktoś podobny. Jego sprawy prywatne wymagają tego, aby on sam się do nich przymierzał, dlatego samodzielnie przejechał drogę do domu Briany. Spodziewać się mógł dosłownie wszystkiego, nie miał złych, ani też dobrych myśli. W jego wnętrzu panował dziwny spokój i być może to miał być ten znak, którego Tomlinson nie zauważył. Innym razem czułby, gdyby coś miało się wydarzyć lub też byłby spokojny, gdyby miał stu procentową pewność, co do matki ich wspólnego dziecka, jednak tak nie było. Spokojny, niczym oaza, zaparkował przed garażem, a następnie dyskretnie wysiadając z auta przemierzył zielony trawnik, stając pod drzwiami. Ani chwili się nie wahał, aby zadzwonić, zrobił to od razu, a gdyby nie był człowiekiem o wysokiej kulturze, wcale by tego nie robił. Słysząc dźwięk otwieranego zamka, miał pewność, co do tego, że dziewczyna jest w domu i starcie z nią będzie już za moment. Czekał wytrwale aż drzwi zostaną otwarte, aż w końcu jego spokojna dusza się tego doczekała. I zamiast brunetki spotkał tę samą twarz, ale z blond włosami. Po dłuższym przyglądaniu się stwierdził, że nawet jej ten kolor pasuje, jednak to nie zmienia faktu, że przyjechał tu w zupełnie innej sprawie.

Will you be my daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz