ROZDZIAŁ 49

96 6 22
                                    


Nowy rok nie u wszystkich wyglądał tak kolorowo, jak w bajkach. Jedną z takich osób był Louis Tomlinosn, jemu nie wiodło się tamtego dnia dobrze, wręcz przeciwnie. Wszystko miał usłane pod górkę, z której ciężko było mu zejść. Od samego rana, jak tylko otworzył swoje niebieskie oczy na światło dzienne, które go obudziło, działo się zbyt wiele, by móc to opisać. Najmłodsze z bliźniaków, czyli Doris i Ernest nie czuły się najlepiej, dlatego musiał ingerować w ich zdrowie. Odciążając nieco mamę i Felicite, robił, co tylko mógł, aby najmłodsi mieli w sobie więcej radości niż smutku i bólu. I z czasem, a dokładnie po kilku godzinach walki z uspokojeniem ich i podaniu im lekarstw, udało mu się. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że lada moment i jego czeka właśnie to, co przeżył z rodzeństwem. Louis'a już za kilka miesięcy czeka ojcostwo, na które chyba jednak nie jest jeszcze gotowy, ale poprzysiągł sobie, że nie będzie tym złym i ich nie zostawi. Obiecał sobie, że mimo wszystko postara się z Brianą stworzyć rodzinę, której i tak kiedyś pragnął, ale nie z nią. W tym momencie jednak nie bardzo na to patrzy, gdy będzie miał dziecko u boku w dodatku syna. Dla niego nie mogło być już nic lepszego niż to, że wie o tym, że za kilka chwil pod opieką będzie miał chłopca z jego genami.

Do południa mieli spokój od płaczących dzieci, które spały poprzez nagły przypływ złego samopoczucia. Zaś po tym, już nie było tak kolorowo. Jak tylko czas pędził w stronę wieczoru, tak Johannah opadała z sił. Choroba doskwierała jej coraz mocniej i nie umiała już tego tak kryć, jak trzy miesiące temu. Stadium było coraz wyższe, jej siły zanikały, ale za to determinacji i siły do walki jej nie brakło. Miała dla kogo żyć, nie mogła tak szybko zostawić tak licznej rodziny, którą ma i wychowuje do dziś dnia. Pokładała w sobie jeszcze ostatnie nadzieje na to, że stanie się jakiś cud i to wszystko zniknie, choć i tak z dnia na dzień było gorzej. Najgorsze dla niej, dla Louis'a oraz Felicite było to, że musieli to widzieć ci z najmłodszych. Gdyby mogli, cofnęli by czas i zrobili by wszystko, by pozmieniać przeszłość, kiedy dowiedzieli się o jej chorobie. Sama Deakin czasami myślała o tym, jakby to było żyć normalnie i bez strachu, że kiedyś możesz się nie obudzić lub upaść i nigdy nie wstać.

Przed ostateczną godziną do nowego roku w domu Tomlinsonów ucichło, spokój opanował wszystkie pomieszczenia, co było trochę niepodobne do nich. Nie chodziło o to, że było u nich głośno, po prostu zawsze ktoś coś mówił, ktoś przewijał się przez schody i korytarze, a wtedy nie. Tamtego dnia, o tamtej godzinie, każdy z nich siedział przytulony jeden do drugiego, byle by być blisko, choć na chwilę. Chcieli zapamiętać ten czas, który mógłby być tym ostatnim właśnie w takim gronie w jakim byli, siedząc na kanapie w salonie.

Sprawy miały się coraz to inaczej z upływem dwóch dni. Zarówno matka dzieci, jak i one same miały się już dobrze, dlatego Louis mógł odetchnąć z ulgą na ten widok. Również i Felicite miała odrobinę czasu dla siebie, którego jej brakowało. Można też było dostrzec, że zmieniła się na nowo, ale dosłownie tylko trochę, niezbyt wiele, ale zawsze coś. Nieco częściej siada i rozmawia, jak kiedyś, choć i tak jej słowa nie są za bardzo wylewne. Johannah do tej pory wie i widzi, że jej córka przeżywa nadal to wszystko w sobie, ale nie ma takiej odwagi w sobie, by jej to powiedzieć. Stara się, jak może, by Fizzy wiedziała, że ona zawsze, bez względu na wszystko przy niej będzie. I dokładnie to, co ona robi widzi Louis, który jest szczery w swoich wyznaniach i już nie raz próbował to uświadomić dziewczynie. Czasem pomagało, a czasem nie, kiedy ta zanosiła się w jego ramie z płaczem.

Tego dnia, dokładnie dwunastego stycznia, Louis miał pewne sprawy do załatwienia, ale musiał przedtem powiadomić o tym swoją mamę. Było, czy nie było, tymczasem tu mieszka, jest pod jej dachem i raczej mu wypada mówić o tym, co musi zrobić, kiedy wie, że będzie musiała poradzić sobie z gromadką dzieci sama. Cichym krokiem zszedł na dół do kuchni po schodach, gdzie znajdowała się jego rodzicielka. Widok jej radosnej twarzy był dla niego pięknym widokiem, którego dawno nie widział. Chciał, by on pozostał na dłuższą chwilę, ale zdawał sobie sprawę, że to jest mało bardzo prawdopodobne. Ten humor mu się udzielił, dlatego równie radosny, jak ona, stanął koło niej, przyglądając się temu, co robi. A Johannah, jakby kompletnie go nie zauważyła, pichciła sobie w kuchni swoje popisowe ciasto.

Will you be my daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz