ROZDZIAŁ 56

83 7 26
                                    

Jadąc między ulicami Las Vegas, nie bardzo wiedział, co ma myśleć o słowach Briany wypowiedzianych wprost w jego oczy bez żadnych skrupułów. Dziewczyna wyglądała wtedy, jakby zupełnie nie miała czego żałować, podczas ich wypowiadania, za to bardzo żałowała tego w jaki sposób to wszystko się rozwinęło. A Louis dał by sobie obciąć rękę o to, że wydawało mu się, że mogłoby coś z tego być, bo wszystko szło po dobrej drodze. Jak widać, najwyraźniej w świecie pomylił się lub też przeliczył z oczekiwaniami, jakie gdzieś z tyłu swojej głowy miał. Czuł mimo wszystko, że za jej zachowaniem może coś lub ktoś stać i chciał, a wręcz musiał się też tego dowiedzieć z ust właśnie jej samej, inaczej na nic mu to wszystko. Louisowi na prawdę zależy i jeśli Briana myśli, że w tym momencie może tak z nim pogrywać, to się grubo myli. W gruncie rzeczy szatyn rozumie i pojmuje to, że człowiek może mieć gorszą chwilę, czy dzień. On sam także je miewa, ale nie co dzień i w każdym z nich nie daje komuś tego odczuć, nie pokazuje tego dogłębnie. W jego głowie siedziało przez to za dużo myśli i pytań, dlatego nie mógł zbytnio skupić się na jeździe, a co za tym idzie mógłby być zagrożeniem dla innych ludzi, nie tylko pieszych, ale też i jadących w tym samym lub przeciwnym do niego kierunku. Więc dla bezpieczeństwa, a za razem do wykonania jednego dość ważnego telefonu, po prostu zjechał na pobliski parking, gdzie na spokojnie mógł wszystko załatwić. Zgasił pojazd, odpinając również swoje pasy bezpieczeństwa, które w tym momencie nie grały zbyt ważnej roli i funkcji. Następnie sięgając do kieszeni swoich spodni, wyciągnął niewielkie, ale za to bardzo pomocne urządzenie dwudziestego pierwszego wieku, używane powszechnie przez cały glob, czyli telefon. Wchodząc w kontakty, na pamięć znał od dawien dawna numer do swojej mamy, której pomocy i rozmowy z nią w tym momencie potrzebuje. Gdyby nie ona, wiele razy mógłby powiedzieć - choć w sumie to nie bardzo miałby jak - że mogłoby go nie być, a ona dokonała rzeczy, których niektórym ludziom się one nie śniły. Dokonała niemożliwego, by zatrzymać przy sobie dziecko, które wiele razy chciało zrobić wiele głupot, ale dzięki jej instynktowi na szczęście do tragedii nie doszło. Dlatego teraz ze świstem w ustach wybrał kontakt do niej i przystawił sobie słuchawkę do ucha, by za chwilę móc usłyszeć jej głos. Nie miał wątpliwości, co do tego, czy obierze, czy też może nie. Zawsze odbierała chyba, że w jakiejś sytuacji nie mogła, a miał tu na myśli chorobę lub opieka nad pozostałymi. I gdyby się nad tym głębiej zastanowić, obie te rzeczy mogły by mieć na to wpływ, jednak nie miały, bo to Johannah, więc od syna zawsze odbierała telefon.

- Cześć mamo, nie przeszkadzam? - zapytał szybko i na wstępie.

- Hej synu, czemu miałbyś?

- Nie wiem, tak jakoś - wzruszył ramionami, choć wiedział, że ona i tak tego nie widzi.

- Nie przeszkadzasz mi, co prawda mam maluchy blisko siebie, ale dam radę - wyczuł w jej głosie prawdę i spokój, więc nie musiał się o tę kwestię martwić.

- Nie zajmę ci dużo czasu, chcę tylko chwilę pogadać... - wyznał.

- Wiem od ciebie Lou, że miałeś dojeżdżać do Briany, więc jeśli jedziesz i rozmawiasz, to nie tędy droga - przypomniała mu.

- Spokojnie mamo, stanąłem na parkingu.

- Jednak coś z moich słów zapamiętałeś - zaśmiała się cicho.

- Wbrew pozorom dość dużo pamiętam, mamo - wyznał przyjaźnie - wiesz, jest pewna sprawa, która nie daje mi spokoju - westchnął.

- Jaka to sprawa?

- Chodzi o Brianę i dziecko.

- Co z nimi? - Johannah ewidentnie nie spodziewała się, że rozmowa może zejść właśnie na ten temat - Louis, coś się stało? Mów mi szybko.

Will you be my daddy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz