3. Dzień pierwszy i prawa ręka szefa.

468 40 196
                                    


Stała w zatłoczonym autobusie wrocławskiej komunikacji miejskiej i psioczyła w duchu na godziny porannego szczytu. Owszem, były już buspasy, ale nie każda ulica je miała, więc tam, gdzie nie dane było pomknąć pojazdowi swobodnie wlekli się w ślimaczym tempie, a Gosia z wilgotniejącymi z irytacji oczami wyklinała również na siebie, że nie wstała jeszcze godzinę wcześniej. Słabo byłoby już pierwszego dnia się spóźnić. I już pomijając to, że nienawidziła się spóźniać, choćby i o minutę. Nienawidziła tego też u innych. Pomijając to, po prostu byłoby to słabe i źle rokujące w późniejszej współpracy, o ile po takim falstarcie byłaby jakaś współpraca. Co prawda jej szef, gdy wczoraj po południu z nim rozmawiała, a on tłumaczył jej dokładnie gdzie będzie dnia następnego pracowała, wydawał się całkiem w porządku osobnikiem. Ciągle to jednak szef, poza tym pozory mogą mylić, a ona skończy wywalona na zbity pyszczek zanim w ogóle zacznie.

Znając jej życiowe szczęście, nie była to wizja całkowicie oderwana od rzeczywistości. A autobus jak się wlókł, tak się wlókł.

Wróciła pamięcią do dnia poprzedniego i tego, jak ucieszyła się, gdy Adrian zadzwonił i potwierdził, że może przyjść na dzień próbny. Pomyśleć, że to dzięki Tomaszowi. Uśmiechnęła się z jakimś rodzajem ciepła skierowanego ku mężczyźnie. Miło, że o niej pomyślał, choć przecież zaledwie raz, jeszcze przed ostatnim egzaminem wspomniała, że po maturze będzie chciała znaleźć sobie jakieś płatne zajęcie.

Autobus przystanął z piskiem, a ona zerknęła przez okno, by rozeznać się, gdzie się znajduje. Ten cudowny wyświetlacz przy suficie złośliwie odmówił posłuszeństwa i przedstawiał jedynie dogłębną czerń. Oto właśnie krótka prezentacja jej parszywego szczęścia.

Po krótkiej chwili szybkiej dedukcji zrozumiała, że znajduje się dokładnie w tym miejscu, w którym miała się znaleźć i zerwała się gwałtownie z miejsca, aż jakaś siedząca naprzeciwko starsza kobiecina skomentowała ten fakt nieco mrukliwie pod nosem.

Wypadła z autobusu dosłownie w ostatniej chwili przed zamknięciem się drzwi. Pojazd odjechał, a ona skuliła się nieco, bowiem mimo końca maja było niesamowicie chłodno, co potęgował dość intensywny wiatr. Po drugiej stronie ulicy dostrzegła niedużą biedronkę, a obok niej stację benzynową. Zatem stoisko powinno być gdzieś w okolicy. A przynajmniej tak wnioskowała ze słów Adriana.

Wzięła głębszy oddech i ruszyła w kierunku przejścia dla pieszych, bijąc się z myślami. A jeśli sobie nie poradzi? Jeśli coś zawali tego pierwszego dnia? W końcu nie miała żadnego doświadczenia.

Dość, spokój, tylko spokój cię może uratować – szeptała do siebie cichutko, przechodząc na zielonym, a potem zamarła na krótką chwilę dostrzegając czerwony baldachim, pod którym dwóch mężczyzn rozstawiało szeroki stół, kładąc zaraz potem na nim koszyki z truskawkami.

Podeszła do nich nieśmiało, jednocześnie zastanawiając się, który z nich jest jej szefem.

– Cześć – zagadnął ten młodszy z nich, szczupły szatyn o wesołym spojrzeniu. – Ty jesteś Gosia?

– Tak, to ja – odpowiedziała, jednocześnie starając się uspokoić potęgujący w niej stres. Że też musiała być taką panikarą.

– Michał, skończ tę jakże ujmującą konwersację zapoznawczą i rozkładaj! Nie ma czasu – warknął na niego ten drugi.

Był starszy, w trudnym do określenia wieku. Może miał trzydzieści lat, może więcej. Jego oczy były bardzo ciemne, niemalże czarne, dokładnie jak włosy – w lekkim nieładzie, jakby ktoś notorycznie je mierzwił – i zarost obejmujący zaledwie przednią część jego szczęki wraz z linią między ustami i nosem. Gosia zaczęła zastanawiać się czy to właśnie jest Adrian. Co prawda wczoraj sprawiał wrażenie sympatyczniejszego, ale przecież każdy wstawał czasem lewą nogą.

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz