74. Niekończąca się zabawa w Boga.

143 17 40
                                    


 – To będzie jak odebranie dziecku lizaka – skomentował Robert Pol, skręcając w boczną uliczkę.

– Ale po co zabijać kogoś, kto i tak stroni od ludzi? – Chciała wiedzieć, próbująca nadążyć za jego szybkim krokiem dziewczyna. Jedną ręką starała się rozpiąć zamek ciemnej, skórzanej kurtki.

Słońce tego dnia grzało wyjątkowo intensywnie, nieba nie pokrywał ani jeden maleńki obłoczek.

– Robert? – Zmarszczyła brwi, gdy mężczyzna przez dłużą chwilę nie odpowiadał.

W końcu zatrzymał się tak gwałtownie, że omal na niego wpadła.

– Sądzę, że powinnaś o czymś wiedzieć. – Popatrzył na nią poważnie, wręcz z lekkim przygnębieniem. – Ten człowiek został skazany na śmierć przez swoją dawną ofiarę.

Spojrzała na niego pytająco.

– To kim on jest? I skąd masz takie informacje, skoro teraz już nie powinniśmy mieć dokładnych danych.

– Karski najwyraźniej chce, żebyś wiedziała.

– Po co?

Pol wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk i ponownie ruszył przed siebie.

– Żeby podsycić u ciebie chęć do zabijania – powiedział tak cicho, że z ledwością była w stanie go usłyszeć.

– Nadal nie rozumiem.

– Jakoś wcale mnie to nie dziwi – warknął i zaraz westchnął ciężko. Przesunął dłonią po twarzy. – To pedofil. Zleceniodawca to jego ofiara. Wykorzystywał ją seksualnie, gdy była dzieckiem. Problem w tym, że teraz już jest dorosła, a wcześniej nic nikomu nie powiedziała. Nie ma dowodów i innych ofiar gotowych zeznawać. Sprawa nie ruszy. A ona jest podobno pewna, że facet ma na celowniku kolejne dziecko.

– Skąd może to wiedzieć, skoro policja niczego nie zauważyła?

Uniósł brew i zaśmiał się krótko, ponuro.

– Policja czasem nie widzi tego, co podtyka jej się pod nos. I oczywiście to wcale nie musi być prawda, ale jeśli kobieta zleca zabójstwo i wydaje na to masę pieniędzy, twierdząc, że była napastowana, to... sądzę, że coś może być na rzeczy.

Przeszli jeszcze kawałek i zatrzymali się, kucając w krzakach. Odwrócił się do niej i spojrzał na nią, mrużąc oczy.

– O co chodzi?

– Jesteś pewien, że on... że...

– Że jest chorym sukinsynem? W przypadku Karskiego nigdy niczego nie można być na sto procent pewnym, ale jeśli już podaje takie informacje, selekcjonując zlecenia, to... zakładam, że tak.

Zapadła chwila niezręcznej ciszy. A przynajmniej dla niej niezręcznej. On pogrążony był we własnych myślach, przyglądając się niedużemu, ale zdecydowanie nie należącemu do biednej osoby domowi. Patrzył na postać wychodzącą z budynku i sprzątającą rozrzucone po trawniku narzędzia. To on, nie potrzeba było stwierdzać tego głośno. Oboje to wiedzieli.

– Nie ratujmy go. – Cichy, acz zdecydowany szept rozległ się tuż przy jego uchu.

Przymknął na moment oczy. Powinien się cieszyć, że w końcu ominie go teatr, który odstawiał przy niemal każdym zleceniu, jednak nie tym razem.

– Dzisiaj ja to zrobię – oznajmiła, nie racząc go spojrzeniem.

Jednocześnie zaczęła się zastanawiać, czy nawet w takim wypadku da radę zrobić to sama. Jeśli wiedziałaby, że broń wypełniona jest prawdziwymi kulami a nie środkiem nasennym. Czy byłaby w stanie pociągnąć za ten piekielny spust, nawet mając przed oczami małą bezbronną dziewczynkę i jego brudne, spocone łapska, wyciągnięte w jej kierunku?

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz