8. I nadejdzie kiedyś dzień, gdy wam wszystkim powiem "dość".

304 38 122
                                    


Kolejne dni z pozoru niczym nie różniły się od poprzednich. Adrian nie wracał więcej do tematu pomyłki. Tamtego felernego dnia ze wszystkich stoisk miał dość duży utarg, więc ta kwota, którą stracił, zniknęła pośród zysków. Wydawało się więc, że wszystko jest tak, jak było i jak powinno być.

Nic bardziej mylnego.

Robert codziennie rano zaglądał jej przez ramie i sprawdzał czy dobrze wszystko notuje. A miał co sprawdzać, gdyż Adrian zwiększył asortyment o czereśnie, maliny i bób. Jego ponure milczenie odeszło w niepamięć i Gosia już od pierwszego dnia zaczęła tęsknić za tym brakiem kontaktu. Teraz komentował niemal wszystko, co robiła i rzucał uwagami, które chyba tylko jemu wydawały się zabawne. W tych momentach łapała się na tym, że szukała wzrokiem Michała, który posyłał jej wymowne, twarde spojrzenie. Wiedziała, że zarówno on jak i Basia mieli racje. Niejednokrotnie na końcu języka miała riposty, które aż prosiły się, by wydostać się spomiędzy jej ust, a które jednak pozostawały niewypowiedziane. Jakby miała niewidzialną acz twardą blokadę w umyśle, której nie potrafiła sforsować. Której jednocześnie niewiele już brakowało do obalenia.

Przekonała się o tym jednego popołudnia, gdy wróciwszy z pracy zastała w mieszkaniu nieciekawy widok. Wyglądało ono jak po niemałej eksplozji albo co najmniej przejściu huraganu. Wszędzie można było dostrzec walające się puszki po piwie, plastikowe butelki po napojach i puste opakowania po chipsach. Pośród tego wszystkiego, na złożonej kanapie spał i chrapał jej luby.

Dziewczyna otworzyła i na powrót zamknęła usta. Spróbowała wziąć głębszy oddech, poczuła jak pod powiekami zaczynają gromadzić się łzy wściekłości. W głowie zaś dudniły dziecięco naiwne wręcz pytania: dlaczego tak się zachowywał? Dlaczego nie mógł być inny?

– Wstawaj do cholery! – wydarła się, ocierając dłonią wilgotną twarz.

Śpiący Tomasz pod wpływem wołania odwrócił się na drugi bok, ukazując jej odsłonięte do połowy pośladki.

– Żart, to jest jakiś żart

Kręciła z niedowierzaniem głową, wplatając dłonie we włosy. W pierwszej chwili zapragnęła po prostu stąd wyjść, ale... nie miała gdzie pójść. Na hotel szkoda jej było pieniędzy a Basia... przecież nie zwali jej się na głowie o ósmej na wieczór i nie będzie prosić o nocleg.

Złość rosła w jej zmęczonym umyśle, sprawiając, że przestała zastanawiać się co właściwie robi. Chciała tylko przerwać tę farsę i dać mu nauczkę. Jak w transie pobiegła do kuchni po słoik i napełniła go zimną wodą. Wróciła do saloniku i chlusnęła w niego całą zawartością naczynia.

Po mieszkaniu poniósł się jego głośny, zaskoczony krzyk. Tomek zerwał się na równe nogi, spojrzał na nią, całkowicie zdezorientowany, próbując zrozumieć dlaczego z włosów kapie mu woda. W końcu ostrzegł pusty słoik w jej dłoni. Jego twarz wykrzywił grymas złości.

– Co ty, kurwa, odpierdalasz?!

Dziewczyna wzięła głębszy, trzęsący się oddech. Marnie jej wychodziło uspokajanie się.

– Ja? Ja odpierdalam?! A ty co? Zrobiłeś sobie imprezę? Chyba sobie jaja robisz... co to za syf? Miałeś szukać pracy!

Tomek otrzepał z wody mokre włosy i z powrotem usiadł na łóżku. Wytarł twarz w prześcieradło.

– Nie drzyj się na mnie. Nie mogę już się piwa z kumplami napić? Jesteś niepoważna. – Jego głos nagle został wypełniony takim jadem, że aż ją zabolało.

Prychnęła jeszcze mocniej rozzłoszczona.

– Czyli to teraz tak będzie wyglądało? Ja będę harować od rana do wieczora, a ty piwko, znajomi i odpoczynek? – Wbiła w niego ciskające gromy spojrzenie, ale on jakby tego nie zauważał. Podniósł się z miejsca i odsuwając stopą leżące mu na drodze śmieci skierował się do lodówki, z której wyciągnął sok pomarańczowy i wypił go niemal do ostatniej kropli.

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz