11. Wróć do domu.

334 38 144
                                    


Zatrzymała się przed domem swojej przyjaciółki. Czuła się jak po wirowaniu na wysokich obrotach. Była wykończona, pobudzona, bliska płaczu i skrajnie sfrustrowana. Patrzyła na drzwi z ciemnego drewna, gdzie po prawej stronie lśniła w słońcu pozłacana klamka. Oto właśnie pozbawiła się swojego miejsca na ziemi. Tego, które być może nigdy nim w pełni nie było, ale miała jednak poczucie, że gdzieś przynależy. Że istnieje kąt, który nazywała domem. Teraz zaś... nie miała nic. Zmuszona, by zaczynać od zera. By sklejać odłamki szczęścia, które odprysnęły z dramatu. Sklejać i przemalowywać na zupełnie inny kolor, bo ten, którym do tej pory były pokryte wyblakł i pokrył się zaciekami.

Drgnęła wyraźnie, gdy nagle otworzyły się drzwi, a zza nich wyjrzała zatroskana Basia.

– Dlaczego nie wejdziesz? – zapytała, lustrując ją uważnym spojrzeniem.

– Ja... – zacięła się, nie będąc w stanie sprecyzować powodu – zamyśliłam się.

Dziewczyna chwyciła ją za ramię i wciągnęła do środka, prowadząc zaraz potem do kuchni. Posadziła przy stole, stawiając przed nią talerzyk z plackami ziemniaczanymi. Obok zaś niedużą cukierniczkę.

– Jedz – nakazała, zajmując miejsce obok.

Małgorzata uśmiechnęła się blado, lecz z wdzięcznością i dźgnęła widelcem w talerzu.

– Nie ma twoich rodziców?

– Mama zajęła się papierkami, a tata pojechał dzisiaj w delegację do Niemiec. Wróci w przyszłym tygodniu. Nie smakuje ci? – zapytała po chwili, widząc jak przyjaciółka zatacza kawałkiem placka kółka po talerzu.

– Przepraszam, jakoś nie mam apetytu.

Basia zmarszczyła czoło, obrzucając ją surowym spojrzeniem.

– Piłam kawę – dodała Gosia, jakby to miało stać się usprawiedliwieniem.

– Serio? I to wszystko? Boże, Gosia, nie możesz tak! Masz to zjeść, bo pójdę po mamę i zobaczysz, że ona to w ciebie wepchnie.

Nastolatka westchnęła i posłusznie wpakowała kawałek do ust. Zaległa chwila ciszy, Baśka poruszyła się nerwowo na krześle.

– Co tam właściwie zaszło? – zapytała ostrożnie.

Przełknęła, by zaraz przygryźć dolną wargę ze wzrokiem wbitym w talerz.

– Przyszedł napruty. Zaczęliśmy się kłócić. Uderzyłam go, a on mi oddał.

Basia potrząsnęła głową.

– Mówiłam ci, że to pajac. Z takim to na pal i już. Ostatnio czytałam książkę o władcy, który wszystkich nabijał na pale. Swoją drogą to był pierwowzór Drakuli. Ten władca, nie Tomek.

– Domyśliłam się – wymamrotała, nie będąc jednak w stanie zapanować nad lekkim uśmiechem.

Zaraz też stwierdziła ze zdumieniem, że leżący przed nią talerz był już pusty. Najwyraźniej była bardziej głodna niż sądziła.

– Z policją to chyba nie wypali, bo wyjdzie zaraz, że był niepoczytalny czy coś.

Gosia wzruszyła ramionami.

– I tak nie zamierzałam tego nigdzie zgłaszać. Nie mam nawet śladu.

– Tego nie wiesz, bo ci włosy zasłaniają. Trzeba by cię ogolić na łyso.

W tym momencie do kuchni wkroczył paradnym krokiem duży, łaciaty kocur i zaczął donośnie miauczeć.

– Marcelek! – Basia zerwała się z miejsca i podszedłszy do szafki chwyciła za woreczek karmy, której porcję nasypała do miseczki. – Głodne jest moje maleństwo? No chodź, kici kici...

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz