Słysysz? To sem ja, twój mobilny budzik.
Małgorzata Ceglarek odwróciła się na drugi bok i wepchnęła głowę pod kołdrę.
Ja dzwonim. Wstawaj, bo się spóźnisz do pracy.
Jęknęła. Nienawidziła tego dzwonka. Obiecywała sobie już od tygodnia, że go zmieni, ale prawda była taka, że dzięki niemu wstawała dużo szybciej, żeby do dziadostwo wyłączyć. Ale tego poranka wszelkie schematy brały w łeb. Wczoraj z Karoliną urządziły sobie wieczorek zapoznawczy, który przypadkiem trwał do drugiej w nocy. Równica była taka, że ruda miała dzisiaj wolne.
Ja dzwonim. Wstawaj. JA CIĄGLE DZWONIM!
– Dobra! Wstaje!
Odrzuciła kołdrę, pod którą było jej tak ciepło i wygodnie i pospiesznie sięgnęła po telefon, żeby wyłaczyć irytujący jazgot. Zmarszczyła czoło i zerknęła w stronę okna, skąd przedzierały się w jej kierunku promienie słoneczne. W pierwszej chwili nie bardzo wiedziała, gdzie się właściwie znajduje, szybko jednak przypomniała sobie poprzedni dzień i lekki uśmiech odmalował się na jej ustach. Wstała i podeszła do drzwi balkonowych. Otworzyła je i zetknęła bose stopy z chłodnym betonem. Wciąż rześki wiatr owiał jej ciało, wkradając się pod błękitną koszulkę na cieniutkich ramiączkach. Otuliła się ramionami i wróciła do środka. Obstawiała, że czekał ją kolejny upalny dzień. Zerknęła na telefon. Szósta dwadzieścia. Włączyła radio, nie głośno, by nie obudzić współlokatorki, i zaczęła grzebać w torbie w poszukiwaniu ubrań. Jakoś tak wyszło, że nie zdążyła się rozpakować. Wyjęła kosmetyczkę, spodenki i białą, zwiewną bluzeczkę wiązaną na szyi i ruszyła do łazienki, starając się nie hałasować zanadto.
Nastawiła wodę na kawę, rezygnując ze śniadania, co zdarzało jej się coraz częściej. Po około dwudziestu minutach była gotowa do wyjścia. Karolina zostawiła jej klucze, więc mogła sobie poradzić sama, bez jej niepotrzebnego niepokojenia o nieludzkiej dla niektórych porze.
Na stoisku już działała dwójka mężczyzn. Ten ze znacznie jaśniejszymi włosami uśmiechnął się na jej widok.
– Cześć, Gosia Jak się spało w nowym miejscu?
– Świetnie. – Odwzajemniła uśmiech, przeszła wokół stołu i rzuciła torebkę na krzesło. - Jeszcze raz bardzo ci dziękuję.
– Nie ma o czym mówić. – Mrugnął do niej. – Robert, dwa worki ogórków dzisiaj.
Brunet zmroził go wzrokiem.
– Zdecyduj się, moje plecy mają pewien próg wytrzymałości.
– Starość nie radość – wyrwało się z ust Gosi, na co Robert spojrzał na nią z mordem w oczach.
– Nie odzywaj się, Ceglarek, bo zrobię z ciebie osobistego osła-tragarza.
– Robert dzisiaj nie w humorze – szepnął do niej konspiracyjnie Adrian, który nie wiedzieć kiedy znalazł się tuż obok.
– A kiedy on jest w humorze? – Wywróciła oczami.
– Słyszałem! – warknął Pol. – Weźcie się do roboty, nie będę zapierdalał za wszystkich!
Dalsze rozkładanie stoiska nie trwało już długo, cała trójka wzięła się do pracy, nie chcąc dłużej złościć chodzącą burzę z piorunami. Dość szybko więc Gosia została sama. Każdy rodzaj owoców i warzyw miał swoją cenówkę, na stole panował porządek, mogła więc usiąść sobie na krzesełku i wyciągnąć drożdżówkę. Mimo że dopiero dochodziła dziewiąta słońce już dość mocno przygrzewało, w powietrzu zaś czuć było wyjątkową suchość. Było duszno. Bardzo duszno.
CZYTASZ
Światłocień
RomanceStoisko z truskawkami krwawo połączyło dwoje tak różnych ludzi. Świeżo upieczoną absolwentkę szkoły średniej, która tkwi w toksycznej relacji z (nie) księciem z bajki. I chwilowego kierowcy busa, dowożącego towar na stoiska. Ona jest dość cicha i d...