24. Obiecaj.

261 27 128
                                    

Dla Hitomi (niegdyś), która w tym rozdziale będzie miała kolejny powód by lać Adriana po łbie.

Dziewczyna stała przez dłuższą chwilę, wpatrując się w list zdecydowanie nie zaadresowany do niej. Zmarszczyła czoło, by zaraz je rozluźnić. W pierwszym odruchu zamierzała po prostu wcisnąć go do jego skrzynki. Tak zdecydowanie byłoby najprościej. Postanowiła jednak odnieść mu go osobiście. Będzie miała przy tym okazję sprawdzić, czy aby na pewno zawitał już na Poznańską. Ruszyła więc na górę, pokonując czasem po dwa stopnie naraz. Na drugim piętrze minęła dobrze już znaną staruszkę, która zdecydowanie więcej czasu spędzała na korytarzu niż w swoim mieszkaniu.

Zatrzymała się przed jego drzwiami i zerknęła ponownie na kopertę. Zwykły, bez żadnych znaków szczególnych. W rogu znaczek z Kopernikiem.

Przez dosłownie ułamek sekundy wahała się, by zaraz zreflektować i nacisnąć dzwonek. Bujnęła się na piętach w przód i tył. Czekała. Sekunda, dwie trzy.

Zgrzyt zamka.

I jego rozczochrane włosy. Podkrążone oczy i smród alkoholu. Coś bardzo złego musiało dziać się w jego życiu. A jej ciężko patrzyło się na ten obraz nędzy i rozpaczy.

– Czego? – warknął groźnie, a ona straciła rezon. Był pijany?

Niepewnie wyciągnęła ku niemu kopertę.

– To chyba pana.

Na jego czole pogłębiły się bruzdy. Zerknął na list i chwycił go w palce. Uniósł wzrok, który przez trudny do wychwycenia przebłysk chwili wyrażał niemą prośbę o coś nieokreślonego. Jeden przebłysk chwili, który był zbyt ulotny, Gosia zaś zbyt mocno skupiona była na całokształcie, więc dostrzegła jedynie złość i irytację.

– Nie wiem, czy twój ograniczony mózg zarejestrował, ale obok twojej skrzynki, Ceglarek, znajduje się moja. Mogłaś bez problemu wrzucić to tam i nie zawracać mi głowy bzdurami.

Chyba jednak nie był mocno pijany, pomyślała, w końcu składał zdania złożone i logiczne. Ale do trzeźwości też nie było mu blisko.

– To w razie jakby miał pan problem z trafieniem kluczykiem do zameczka.

– Ceglarek! – wydarł się, aż sam nieco przychrypnął.

Ona zaś tylko pokręciła głową. Naprawdę skończył się już czas, gdy bała się jego krzyków i groźnej miny.

– Dokładnie tak mam na nazwisko. A panu naprawdę nic by się nie stało, gdyby czasem wykazał choć odrobinę uprzejmości. Albo chociaż kultury, bo mam...

– Wynocha – burknął i zatrzasnął jej drzwi przed nosem.

Zamilkła, przez moment otwierając i zamykając usta, jak ryba świeżo wyjęta z wody. Wściekła wycofała się do swojego mieszkania.

– Ty nadęty buraku! – krzyknęła do pustych ścian, ściągając buty. – Jak ja ci podgrzeję obiad, to nie uniesiesz.

Cisnęła kurtkę z torebką na półkę i energicznym krokiem ruszyła do kuchni. Otworzyła lodówkę z zamiarem zrobienia sobie kolacji, ale ta uraczyła ją pustkami. Najwyraźniej Karolina również zapomniała o zakupach. Co w zasadzie nie było niczym dziwnym, biorąc pod uwagę, że do pracy, zwłaszcza na drugą zmianę zawsze docierała biegiem. Co było zabawnym paradoksem, bo pracowała tuż za zakrętem.

Gosia nalała sobie nieco wody do szklanki, odłożyła szklankę do zlewu i znów zaczęła się ubierać. Chcąc nie chcąc musiała uzupełnić zapasy żywnościowe.

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz