49. Pożegnanie.

214 29 102
                                    


Czarny samochód przecinał ulice miasta, w którym każdy o tej porze gdzieś się spieszył. Ludzie wracali z pracy, błądzili wśród deszczu, biegli, trąbili na siebie i w skrajnych przypadkach wyzywali.

W środku dwóch mężczyzn. Jeden z nich wciąż pozostający w szoku, drugi, niesamowicie z siebie zadowolony, pozwalający sobie na nieznaczny uśmiech. Jechali w milczeniu, aż w którymś momencie samochód się zatrzymał. Adrian rozejrzał się z dezorientacją.

– Nie jesteśmy w domu.

– Dom to pojęcie względne – odpowiedział mu spokojnie, odpinając swój pas.

– Więc ten cały ratunek to ściema, tak? Wywiozłeś mnie do jakiegoś... – Zerknął przez szybę raz jeszcze. – Jesteśmy w lesie?

Robert patrzył z rozbawieniem na blondyna. Oparł łokieć o zagłówek i zmienił pozycję na wygodniejszą.

– Nad rzeką. To ciągle Wrocław.

– Dlaczego?

Wywrócił oczami.

– Chyba nie myślałeś, że po tym, co zaszło zabiorę cię pod nos Ceglarek.

– Mam swoje mieszkanie.

– Owszem, ale najpierw kilka wyjaśnień. Ach, i nie ma za co dziękować.

Adrian zmarszczył brwi. Miał rację. Morderca czy nie, właśnie najprawdopodobniej uratował mu życie.

– Dlaczego to zrobiłeś?

Robert uniósł brwi i pokręcił głową.

– Pomyśleć, że uważałem cię za inteligentnego przedstawiciela ludzkiego gatunku.

Widząc, że chłopak ciągle czeka na odpowiedź, westchnął nagle rozdrażniony.

– Nie licz na wyciskający łzy monolog. Alicja jest niebezpieczna i mnie nienawidzi. Nie widzę powodu, by mieszać do tego osoby postronne.

Adrian uśmiechnął się w duchu. No tak, przez to wszystko niemal zapomniał z kim miał do czynienia. Prędzej piekło zamarznie niż ten mężczyzna okaże jakiekolwiek uczucia.

– Powiedz mi, dlaczego jesteś...

– Mordercą? Całkiem nieźle można się na tym dorobić – odpowiedział z przekąsem.

– Pytam poważnie.

– Adrian, błagam. Takiego osaczenia spodziewałbym się po Ceglarek, ale ty? Przypominam, że uratowałem ci życie. W ramach wdzięczności możesz zamilknąć i nie dotykać nieistotnych spraw.

Jednak chłopak nie zamierzał dać za wygraną. Skupił wzrok na jego posępnej twarzy.

– Byłeś dla mnie jak brat, czasem nawet jak ojciec. Nagle okazuje się, że największy autorytet mojego życia to kłamstwo. Chcę tylko poznać kilka odpowiedzi.

Robert zmarszczył brwi, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. Jeszcze chwila i zacznie żałować tej akcji ratunkowej.

– Muszę zapalić – burknął i wyszedł z samochodu.

Znajdowali się na leśnej ścieżce. Po prawej stronie, za rzędem kilkunastu drzew płynęła leniwym nurtem rzeka. Jej szum niósł się między gałęziami, splatał się z szeptem wiatru. Deszcz się uspokoił. Sporadycznie z nieba spadała kropla lub dwie.

Pol zapalił papierosa i zaciągnął się. Jego wzrok chwilowo skupiony na czubkach jego czarnych butów przeniósł się na chłopaka, który stanął właśnie obok i oparł się o tył samochodu.

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz