BONUS: Robert Pol w krainie moherowych klientek.

275 36 82
                                    

Dziś bardzo króciutko, ale obiecałam Roberta za ladą :D Wrzucam to dosłownie w surowym stanie, bo dotknięcie tu czegokolwiek sprawi, że nie będzie takie samo :D 


Stoi za ladą niczym czarny diabeł z żądzą mordu w przymrużonych oczach. Wydawać by się mogło, że nikt się nie ośmieli się podejść. Znajduje się jednak niewysoka, tęga starsza pani z włosami przyprószonymi siwizną. Ot samobójczyni, albo zwyczajnie nieświadoma niebezpieczeństwa. Podchodzi i mierzy go wzrokiem przekrzywiając głowę lekko w bok.

– Chciałabym coś tutaj kupić...

Pol unosi brew.

– Poważnie? – pyta uśmiechając się w ten swój nieprzyjemny, kpiący sposób.

– Może byś mi młody człowieku coś polecił? – kontynuuje dalej babcia, nic sobie nie robiąc z wojowniczej postawy bruneta.

– To nie telezakupy mango. Widać co jest.

Babcia kręci głową z dezaprobatą.

– Bardzo jest pan nieprzyjemny. – Poprawia okulary na nosie. – Tutaj pracowała taka uśmiechnięta dziewczyna. Nie taka skrzywiona, jak pan. Gdzie ona jest?

– Nie ma – burczy Pol i zaczyna oddychać głęboko. Musi się uspokoić, bo zaraz rozniesie to babsko.

– Jak to nie ma? Gdzie jest?

– Umarła – wypala bez zastanowienia. Może teraz baba się odczepi.

Jasne oczy staruszki robią się nagle duże i wybałuszone.

– Jak umarła? Wypadek był? Pod samochód pewnie wpadła, teraz młodzi, to w ogóle nie uważają. Tylko patrzą w te telefony. O Boże, Boże takie młode dziecko...

– Nie interesują mnie pani poglądy na jakiekolwiek kwestie dotyczące zarówno życia jak i śmierci – cedzi przez zaciśnięte zęby. – Bierze pani coś ? Bo jak nie, to daj mi kobieto spokój, spożywczy pewnie huczy od miliona fascynujących ploteczek.

– Ale chłopcze, niepotrzebnie się unosisz, ja zwyczajnie polubiłam tą młodą panienkę i...

– ... i nic mnie to nie obchodzi! – Ledwie się powstrzymuje, by nie walnąć pięścią w stół albo co gorsza w ową natrętną babcię. – Poza tym nie jestem chłopcem, mam trzydzieści osiem lat.

– A ja siedemdziesiąt dwa. Wiek jest tylko liczbą, chłopcze, a ty mi na zbyt rozwiniętego wewnętrznie nie wyglądasz.

Już mu drgają palce, a twarz wręcz purpurowieje, gdy dzieje się coś znacznie gorszego niż jedna natrętna staruszka. Otóż, nadchodzi druga.

– Dzień dobry – wita się i od razu marszczy lekko. – Kilogram truskawek chciałam. A tu nie pracowała taka młoda...

– Ona zginęła w wypadku samochodowym, Irenko – odzywa się ta pierwsza, tonem wszechwiedzącym i kiwa lekko głową.

– Jak to?

– No tak. Potrącił ją jakiś wariat na pasach.

Irenka z wyrazem głębokiego szoku na twarzy przygląda się rozmówczyni.

– To okropne, taka młoda... ja chciałam z tego koszyka – zwraca uwagę Robertowi, który oczywiście ma już wszystko zważone i podliczone.

– Ale będzie z tamtego. Za gapowe się płaci.

– Pan jest bezczelny!

– Odpuść mu, Irenko, on na pewno przeżywa tę tragedie. W końcu pracowali razem.

Irenka bez przekonania kiwa głową.

– Ile płacę?

– Dziewięć pięćdziesiąt – mamrocze brunet, którego już od tego wszystkiego boli głowa. Gdzie ta cholerna Ceglarek?

– No jak? Chciałam kilogram! A kilogram jest za osiem dziewięćdziesiąt!

– Podzieli się pani z koleżanką!

– Ja nie chce truskawek.

– A ja proszę o kilogram.

– To niech sobie je pani wystawi na słońce, zrobi się kilogram! – Mężczyzna już coraz bardziej krzyczy, Irenka ma coraz bardziej zbulwersowany wyraz twarzy, a druga z pań wciąż współczująco kiwa głową. Nagle jednak przestaje kiwać. Wybałusza oczy i łapie się za serce.

Jeszcze zawału mi brakowało – myśli Robert, a kobieta czyni pospieszny znak krzyża.

– Chryste Panie i Wszyscy Święci! Sztuczki szatańskie! Giń siło nieczysta! – woła i zaczyna szukać pod bluzką medalika. Dołącza do niej Irenka, nie mniej przerażona.

Brunet odwraca się za siebie i nagle zaczyna się głośno śmiać, co tylko zwiększa częstotliwość kreślonych w powietrzu krzyży.

Małgorzata Ceglarek stoi zaś lekko z boku, dogłębnie osłupiała, bo już sam fakt zobaczenia Roberta Pola, który się śmieje, jest sytuacją niezwykle dziwaczną i szokującą. Sam Pol, niczego oczywiście nie tłumacząc, wciąż intensywnie chichocząc, rzuca dziewczynie, że on wychodzi z tego cyrku, pakuje się do busa i odjeżdża. Gosia spogląda na klientki, które wciąż wyglądają, jakby zobaczyły ducha, pyta się co podać i patrzy jak dwie starsze panie odbiegają z krzykiem.

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz