72. Klub kipiący zazdrością.

198 19 53
                                    


Nie do pomyślenia ile mogło się zmienić, gdy posiadaliśmy realny cel. Tak jakby nic i nikt nie był w stanie zburzyć tej euforii, która buchała z każdego zakamarka ciała. Która błyszczała w oczach i płynęła razem z dźwięcznym śmiechem. Małgorzata Ceglarek posiadała cel. Tajemnicę, która napawała ją dumą i sprawiała, że chciało jej się śpiewać.

Nie licząc Tamary, miała jeszcze dwa zlecenia. Dwie osoby, które wyruszyły w świat, z może gorszą kondycją psychiczną, ale za to żywe. A przynajmniej ona była pewna, że żywe. Brutalna prawda trzymała się od niej z daleka, o co troszczył się pewien brunet o nieco bardziej niż zwykle ponurym spojrzeniu.

On z kolei nie mógł narzekać na nadmiar optymizmu. Te kilka tygodni spowodowały, że stał się jeszcze bardziej opryskliwy i nieprzyjemny. Potężny ciężar wkradł się w jego zimne serce i zaparł się, nie zamierzając opuszczać. Nie potrafił spojrzeć jej w oczy. Nie potrafił znieść widoku tej radości spowodowanej iluzją. I to iluzją, którą on sam ją karmił. Każdego dnia, w każdej rozmowie, każdym geście. Ufała mu, a on to podle wykorzystał. I co z tego, że robił to w imię większego dobra, że starał się przez to ratować jej życie, które niewątpliwie swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem bardzo szybko by straciła? Jej śmiech sprawiał mu ból. Udawał jednak najlepiej jak tylko umiał. Nie było już odwrotu i tak naprawdę, gdyby mógł cofnąć czas, postąpiłby dokładnie tak samo.

Dlatego, gdy pewnego marcowego dnia, wpadła do jego mieszkania, jak zwykle teraz nie zaprzątując sobie głowy pukaniem i oznajmiła mu, że idą razem na imprezę, omal nie udławił się popijanym właśnie alkoholem.

– Czy tu już do reszty ogłupiałaś? – warknął, kaszląc lekko i odsunął od siebie szklankę.

Odpowiedział mu jej śmiech. Chwilę potem poczuł jej palce wplatające się w te jego i zobaczył te wesołe ogniki w jej oczach, szelmowski uśmiech.

– Karola nas zaprosiła. Pomyślałam, że to świetna okazja, by się rozerwać. I przy okazji uczcić nasz już potrójny sukces. No oczywiście o tym będziemy wiedzieć tylko my. – Mrugnęła do niego.

Robert wyrwał dłonie z jej uścisku.

– Śmiem podejrzewać, że zaprosiła TYLKO ciebie. Poza tym nie ma takiej siły, która zmusiłaby mnie do wejścia do głośnego, przyprawiającego jedynie o ból głowy, ciasnego pomieszczenia pełnego spoconych gówniarzy.

– Klaustrofobia?

– Milcz, kobieto, bo nie ręczę za siebie.

Wywróciła oczami, ani na moment nie przestając się uśmiechać.

– Nie możesz choć raz dać się porwać i po prostu się zabawić?

– Ja nie daję się porwać.

– Dlaczego?

Robert popatrzył na nią, jakby chciał zapytać „za jakie grzechy?".

– Bo nie – burknął w odpowiedzi. Wcisnął się w kanapę i starał się ją ignorować, jakby to miało sprawić, że zrezygnuje i sobie pójdzie.

Gosia westchnęła głośno i wzruszyła ramionami.

– Cóż... trudno. Naprawdę liczyłam, że pójdziemy razem. Tobie dobrze by to zrobiło, a i ja czułabym się lepiej z tobą. Ale przecież cię nie zmuszę. – Spuściła wzrok i zaczęła przyglądać się swoim krótkim paznokciom. – Najwyżej pójdę sama, dam sobie radę. W końcu będzie tak Karola, Sebastian, Łukasz... Wiesz, ten, którego prawie pobiłeś na weselu.

Niespełna trzy godziny później Robert Pol z miną męczennika stał przed lustrem w swojej sypialni i zapinał ostatnie guziki koszuli z krótkim rękawem. Jak to się stało, że znowu dał się wmanewrować w coś takiego? A przecież obiecał sobie, że nigdy więcej. Klub... dyskoteka i on. Przecież to nawet brzmiało zbyt abstrakcyjnie, by można było to wcielać w życie. I jeszcze ta banda małolatów...

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz