67. Toast na cześć panny Sienkiewicz.

206 26 55
                                    

Media: Three Days Grace - Fallen Angel


Określenie go mianem zdenerwowanego byłoby niezwykle śmiałym eufemizmem. Mimo że się nie odzywał, biło od niego takie napięcie, że i ona nie miała śmiałości rozpocząć rozmowę. Prowadził samochód z większym niż zazwyczaj skupieniem, ze wzrokiem uparcie wbitym przed siebie. Dłonie oparł na kierownicy, jedną z nich energicznie ześlizgując się na drążek zmiany biegów. Na jednych ze świateł nie wytrzymał i wyciągnął ze schowka paczkę papierosów. Zapalił jednego i uchylił okno.

Ubrany był w eleganckie czarne spodnie i koszulę w tym samym kolorze. Nie zamierzał ponownie wciskać się w garnitur i krawat. Jeden raz w przeciągu roku w zupełności mu wystarczył.

I ona. Ze swoją czarną, prostą sukienką bez najmniejszych ozdób. Z rękawami trzy czwarte, sięgające łokci. Z rozpuszczonymi włosami, które dziś wyprostowała. Usta w odcieniu głębokiej czerwieni, wyraziście podkreślone oczy. Wszystko, by wyglądać doroślej, pewniej.

Dziewczyna zdawała się być opanowana. Opierała głowę o zagłówek i spoglądała w stronę okna. Sama nie była pewna czym spowodowany był nikły poziom stresu. Przecież powinna panikować. Udawała się w końcu na przyjęcie do człowieka, który nie tak dawno temu kazał pobić siedzącego obok niej mężczyznę. Który jednym skinieniem swojego obleśnego palca był w stanie wydać na nich wyrok śmierci. Jednak nie panikowała. Za to w jej umyśle wyraźnie przebijała się determinacja i... złość. Wszystko w niej wręcz krzyczało i protestowało. Bo to przecież oni. Ci, którzy zniszczyli życie Robertowi i wielu innym, którzy zabili jej rodziców, którzy kazali jej mordować i zgasili już niczym pety, wiele niewinnych istnień.

Gdy opuściła jego samochód i zamknęła za sobą drzwi, wszystkie te buzujące w niej emocje sprawiły, że zrobiła to z dumnie uniesioną głową, aż on sam był pod wrażeniem. Nie dał jednak tego po sobie poznać i popchnął ją delikatnie do przodu, przyjmując nonszalancki wyraz twarzy.

Rezydencja Stefana Karskiego mieściła się pół godziny od granicy miasta. Na lekkim uboczu, urządzona z wyraźnym przepychem. Dom przypominał mini pałacyk, nie mający jednak na swoim terenie nawet cienia zieleni. Wszędzie zimna, ponura kostka brukowa. Solidna brama w kolorze kości słoniowej i wszechobecne kamery, spoglądające na gości z każdej ze stron.

Pol podszedł do furtki i nacisnął na nieduży, biały guzik. Odsunął się na krok i czekał, prostując się i zakładając za sobą ręce. Chwilę potem mogli usłyszeć ciche kliknięcie. Pchnął furtkę i przepuścił dziewczynę, zamykając potem za nimi. Skierowali się do frontowych drzwi, słysząc tylko odgłos stukotu jej obcasów o kostkę. Dało się wyczuć te wszechobecne spojrzenia, nawet jeśli skierowane były tylko za pośrednictwem kamer.

Droga wydawała się trwać wieczność. Weszli na dwa schodki prowadzące na rozległy taras i potężne drewniane drzwi, które już były uchylone.

Gosia przystanęła i spojrzała na niego pytająco. On, nie racząc ją nawet przelotnym spojrzeniem, popchnął drzwi i gestem nakazał jej, by weszła.

Już od progu usłyszeć można było niegłośną muzykę poważną i rozmowy, w których zdecydowanie dominowały męskie głosy. Przeszli przez długi, ciemny korytarz, a ona miała wrażenie, że on był ty nieraz. Dopiero teraz jej serce zaczęły łaskotać nici niepokoju, które szybko odcinała, nie pozwalając przy przejęły kontrolę.

Gdy wkroczyli do obszernego salonu, zapadła cisza. Oczy wszystkich były teraz skupione na nich. Gosia starała się oddychać miarowo. Nikt nie mógł wiedzieć, że się denerwowała.

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz