44. Nadszedł czas.

245 30 211
                                    


Biegła.

Przed siebie, na oślep. Nie mogli jej dopaść, wtedy wszystko się skończy. Nie chciała umierać, miała tyle planów na przyszłość, tyle marzeń. Strach chwytał ją ciężkim łapskiem za gardło, odcinając jej niemal całkowicie dostęp powietrza. Oglądała się za siebie, widząc tam jedynie ciemność. I nagle zderzyła się z kimś. A ten ktoś chwycił ją za ramiona i postawił do pionu, gdy się zachwiała. Jej oczy wypełniły się łzami, bała się unieść wzrok.

Ceglarek...

Ten głos. Rozwarła powieki, a po jej sercu rozlała się fala niewyobrażalnego ciepła.

Znalazł mnie pan... oni...

Ćśśś – wydobyło się niemal mruczące z jego ust, które z każdym ułamkiem sekundy były bliżej jej twarzy.

Wibrujący telefon sprawił, że Małgorzata Ceglarek omal nie spadła z łóżka. Podniosła się do siadu i wplotła palce we włosy. Rozejrzała się po pokoju, a jej serce waliło jak oszalałe. Robert Pol...

Cholera jasna, Robert Pol... i to mruczące uspokajanie tchnięte niemalże w jej wargi.

Zdała sobie sprawę, że w pierwszym odruchu mocno żałowała, że ten diabelski telefon sprawił, że się obudziła.

Jej podświadomość była chora... po prostu brakowało jej czułości, ciepła, może i faceta... a w końcu z Polem widywała się tak często i łączyło ich teraz bardzo dużo.

Potrząsnęła głową. Tak, to na pewno to. 

Sięgnęła po leżący nieopodal telefon i zmrużyła oczy na widok wiadomości. Krótkiej i treściwej.

Czekam na ciebie w swoim mieszkaniu. Ważne.

Tak jakby cokolwiek, co planował było nieważne. Wywróciła oczami i starając się nie powracać do tego dziwnego snu, odrzuciła kołdrę i wsunęła stopy w różowe kapcie. Ziewnęła głośno i zaraz potem westchnęła, gdy dotarło do niej, która właściwie była godzina. Budzik, nakazujący jej pobudkę do pracy miał zadzwonić dopiero za sto dwadzieścia długich minut. Przywykła już jednak, że utrzymywanie kontaktu z Robertem Polem wiązało się z porzuceniem rutyny na rzecz skrajnie nieprzewidzianych sytuacji. Jak choćby niezapowiedziana pobudka o szóstej rano.

Wstała i poczłapała przez pokój. Z kuchni doszedł do niej odgłos krzątania się. Karolina musiała jednak wczoraj wrócić do domu, bo właśnie szykowała się do pracy.

– Cześć – przywitała się Gosia, starając się zaplanować sobie szybkie doprowadzenie się do używalności. Najpierw kawa, a potem...

– Hej. Ty przypadkiem nie masz na dziesiątą? – zagadnęła Karolina i spojrzała na przyjaciółkę. Włosy miała związane w wysoki kucyk, na twarzy delikatny makijaż.

– Mam. Obudziła mnie super ważna wiadomość z sieci i chyba już nie zasnę – kłamała i co ciekawe z każdym kolejnym łgarstwem czuła coraz mniejsze wyrzuty sumienia. Tak trzeba, po prostu. – Jest woda w czajniku?

– Jest – odparła lekko i nacisnęła na przycisk na urządzeniu. – Uciekam, na razie!

– Pa – westchnęła i podeszła do szafki, z której wyciągnęła swój kubek w motylki. Wsypała dwie czubate łyżeczki kawy i poczekała chwilę aż woda się zagotuje.

Jej myśli powędrowały do Pola, do organizacji. Było aż nazbyt oczywiste, że ta wiadomość miała coś z tym wspólnego. Przecież tylko przez Vendettę marnował dla niej swój cenny czas. Delikatne, aczkolwiek nieprzyjemne uczycie gdzieś w piersi sprawiło, że zmarszczyła czoło. Najwyraźniej ciągle emocjonalnie była pod wpływem tego pokręconego snu.

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz